Mila Mesner - autorka książki o
Zaleszczykach
Ilustracja muzyczna: Alina
Bandrowska - śpiew, Jerzy Peter - gitara
Spotkanie prowadził
Jerzy Adamuszek.
23 listopada września
2015
(poniedziałek),
godz. 19:00
Mila Mesner
Mila
Mesner (z domu Sandberg) – pochodzi z Zaleszczyk nad Dniestrem,
granicznego miasteczka przedwojennej Polski z Rumunią. Kilka miesięcy po wybuchu
wojny przeniosła się z rodziną do Kołomyi. W lutym 1942 roku zostali zamknięci w
lokalnym getcie, skąd systematycznie wywożono Żydów do obozu koncentracyjnego w
Bełżcu. 10 października 1942 Mila wraz z kilkoma osobami wyskoczyła z jadącego
pociągu, wiozącego ich na pewną śmierć. Przyjaciel załatwił jej metrykę chrztu,
wystawioną przez księdza Ludwika Peciaka - w ten sposób uratowano wielu polskich
Żydów. Po wojnie wyemigrowała do Ameryki Południowej (Brazylia, Paragwaj,
Urugwaj), a stamtąd w 1949 r. przybyła do Montrealu, gdzie przez 34 lata
pracowała w Muzeum Sztuk Pięknych przy ul. Sherbrooke. Po przejściu na emeryturę
w 1994 r. została aktywnym członkiem montrealskiego oddziału Kanadyjskiej
Fundacji Dziedzictwa Polsko–Żydowskiego, w której sprawuje funkcje skarbnika i
członka zarządu. Mężem Pani Mili jest Izydor (Izio) Mesner.
Chcąc oddać hołd swoim
rodzicom, krewnym i przyjaciołom, którzy stracili życie w czasie wojny, Pani
Mila Mesner spisała swoje wspomnienia w książce pt. „Światło w mroku” (wersja
angielska - „Light from the Shadows”, francuska - “La lumière surgit des
ténèbres”, ukraińska - “Szliahami mojej mołodosti”). Chciała również w ten
sposób również upamiętnić Zaleszczyki, miasto swojego dzieciństwa.
Poniżej kilka fragmentów
polskiej wersji książki (tłumaczenie z angielskiego: Krystyna Sokołowska):
Okładki polskiego i ukraińskiego wydania książki
ZALESZCZYKI, MOJE
MIASTO
Przed II Wojną Światową
Zaleszczyki znajdowały się w południowo-wschodniej części Polski. Dla mnie było
to miasto wyjątkowe w każdym sensie tego słowa. Położone na półwyspie, miasto
było otoczone z trzech stron szeroką, bystrą rzeką Dniestr. Zarówno pierścień
skał łagodnie wznoszących się nad rzeką, jak i południowa ekspozycja miasta,
chroniły Zaleszczyki przed surowymi północnymi wiatrami. Miasto miało wszystko,
co niezbędne dla letniego uzdrowiska: piękne położenie, łagodny mikroklimat,
dużo słońca, osłonę od wiatru, wspaniałe piaszczyste plaże idealne do pływania i
opalania się. Poza tym, miasto zapewniało przybyszom locum w około dwudziestu
pensjonatach. Każdego lata liczba mieszkańców Zaleszczyk podwajała się, bowiem
przyjeżdżali tu nie tylko letnicy, ale i kuracjusze z różnymi problemami
zdrowotnymi, jak astma, artretyzm i inne dolegliwości.
Lato 1922 – szczęśliwy dzień na Plaży
Cienistej w Zaleszczykach.
Siedzą: Ziuta Wasserman – lat 29, Mila Sandberg – lat 9, Fanny Sandberg – lat 46
Stoją: Lola Sandberg – lat 13, Dawid (Dunek) Wasserman – lat 37,
z córeczką Anusią (roczek)
Nad Dniestrem były dwie
piękne plaże. Pierwsza z nich, zwana „słoneczną”, była złożona z wykutych w
skale, świetnie nasłonecznionych tarasów, które przyciągały letników wierzących
w dobroczynne działanie słońca. Druga plaża, zwana „cienistą”, była położona na
piaszczystym, wypielęgnowanym brzegu, ocienionym drzewami. Na obydwu plażach
można było wynajmować łodzie i kajaki. Na obydwu plażach było kilka restauracji.
Przez głośniki słychać było dźwięki muzyki klasycznej i tanecznej. Od czasu do
czasu gościom przygrywała orkiestra wojskowa, a dla młodych duchem było kilka
sal dancingowych.
Mieszkaliśmy przy ulicy
Kościuszki 9, w piętrowym domu położonym około 200 metrów od rzeki. Nasza
rodzina zajmowała całe pierwsze piętro. Na parterze były mieszkania lokatorów i
biuro mego ojca. Dwa oddzielne alkowy były przeznaczone dla służby.
Plaża w Zaleszczykach
Niektóre pokoje w naszym
mieszkaniu były urządzone w stylu późnowiktoriańskim - ciężkie, rzeźbione szafy
i łóżka, lustra w rzeźbionych ramach, ogromny holenderski kredens, fortepian,
ciężkie zasłony, dywany i kilimy. Inne pokoje były urządzone dość przypadkowo,
wszelkimi niezbędnymi meblami jak łóżka, szafy, stoły, itd. W dzieciństwie
uważałyśmy, że nasz dom jest piękny, był dla nas doskonały; był zaczarowaną
krainą pełną różnych zakamarków, w których bawiłyśmy się w dom albo w chowanego.
Wiosenny dzień 1940 roku,
kiedy musieliśmy opuścić nasz rodzinny dom w Zaleszczykach, był najsmutniejszym
dniem mego młodego życia. Całowałam ściany i łzy toczyły mi się po policzkach,
kiedy żegnałam się z domem, który tak bardzo kochałam. Zdawałam sobie sprawę, że
zostawiam w jego murach cząstkę samej siebie. Do września 1939 roku wiodłam w
tym domu naprawdę szczęśliwe życie.
Zaleszczyki
Historia rodzinnej
fotografii odnalezionej po latach
Fotografia została zrobiona latem 1938 roku podczas jednej z wizyt mojej siostry
Ziuty, jej męża, Dunka i córeczki Anusi, którzy często przyjeżdżali do nas z
Kołomyi. Tego dnia mój szwagier Dunek, który między innymi był
fotografem-amatorem, przywiózł ze sobą aparat, statyw i zapasowe płytki, aby
sfotografować rodzinę i jej najmłodszego członka. Wszyscy zostali ustawieni pod
gruszą, Dunek ustawił kamerę i szybko dołączył do grupy.
Zeszli się, żeby powitać
nowego członka rodziny, malutkiego Edwarda, który urodził się w marcu tego roku.
Edward był synem naszej kuzynki, Ewy Elberger-Rosenstock, córki mojej ciotki,
Klary Elberger (siostry mojej matki). Kiedy robiono to zdjęcie, Ewa była
zaledwie od roku żoną przystojnego Józefa Rosenstocka.
W tylnym rzędzie stoją: Józef Rosenstock, Jan (Jancio)
Elberger, Klara Elberger i
Dawid (Dunek) Wasserman. Tuż przed Józefem
siedzą Ewa Elberger-Rosenstock i
Minka Elberger (siostra Jasi). Przed nimi siedzi
moja siostra Ziuta Sender-Wasserman,
która trzyma na kolanach malutkiego Edzia (Edwarda)
Rosenstocka.
Ciocia Klara, kuzynka
Ewa i maleńki Edzio zostali zamordowani w 1942 r. w Korolówce. Jancio i Minka
Elberger zostali zastrzeleni w Zaleszczykach w listopadzie 1941 roku i zakopani
w masowym grobie wśród ponad 800 ludzi z naszego miasta. (Miejsce to zostało
upamiętnione pomnikiem wzniesionym dopiero w 2011 roku).
Józef Rosenstock przeżył
wojnę w armii sowieckiej. Dawid, Ziuta i Anusia Wasserman również przeżyli –
zostali uratowani przez jedną z pacjentek Dawida.
MOJA SZKOŁA
Szkoła Średnia w
Zaleszczykach przyjmowała ograniczoną ilość uczniów pochodzenia żydowskiego i
ukraińskiego. Było to zarządzenie władz zwierzchnich, a nie lokalnej
administracji. Nasz dyrektor, Mieczysław Zawałkiewicz, był uczciwym człowiekiem
o miłym usposobieniu, lubianym i szanowanym przez wszystkich uczniów.
Ostatnia klasa gimnazjalna w Zaleszczykach –
rok 1938
Języka polskiego uczyła
nas utalentowana i inteligentna Agnieszka Przeworówna. Zaszczepiła w nas trwałą
miłość do bogatej literatury polskiej, zwłaszcza do poezji. Inscenizowała i
reżyserowała szkolne przedstawienia teatralne. Była również komendantką hufca
przysposobienia wojskowego dla dziewcząt.
W szkole było mnóstwo
zdolnej młodzieży. Wśród nich Jadzia Trofimówna, bardzo dobra uczennica i moja
przyjaciółka, z którą siedziałam w jednej ławce przez cztery lata szkoły
średniej. Często poprawiała moją ortografię, która była moją słabą stroną.
Na wiosnę 1940, kiedy
opuściliśmy nasz dom, aby zamieszkać w Kołomyi z moją siostrą, jej mężem i
córeczką, byłam w ostatniej klasie gimnazjum. Po przyjeździe do Kołomyi zostałam
przyjęta do klasy maturalnej polskiego liceum, gdzie większość uczniów stanowili
Żydzi. Byli wyjątkową grupą ambitnej młodzieży; wszyscy wybierali się na wyższe
studia, aby zapewnić sobie przyzwoitą pozycję w życiu. Tu, w Kołomyi, wszyscy
byliśmy biedni i nie byłoby nas stać na opłacenie studiów. Jedynym wyjściem było
uzyskanie stypendium – w tym celu należało mieć najlepsze oceny w klasie
maturalnej. Pracowaliśmy wytrwale i pomagaliśmy sobie nawzajem. Nasza grupa
złożona z 26 utalentowanych młodych osób była zdeterminowana, aby uzyskać sukces.
Dziewczyny stanowiły zdecydowaną mniejszość – było nas tylko cztery i ciężko
pracowałyśmy, aby dorównać chłopcom.
Pod koniec maja, po
maturze, mieliśmy zamiar wystawić sztukę Aleksandra Korneyczuka „Platon Kreczet”.
Zaplanowany był również bal maturalny. Ale był rok 1941 i Hitler miał dla nas
zupełnie inne plany. 22 czerwca Niemcy zaatakowali Związek Sowiecki i jednym
pociągnięciem wymazali przyszłość całej naszej klasy, wywracając nasze życie do
góry nogami.
Wiem, że prawie nikt z
moich kolegów nie przeżył wojny. Często zastanawiam się, jaki spotkałby ich los,
gdyby okrutna i szalona wojna nie odebrała im życia.
Zawsze będę pamiętała o
Was wszystkich. Nigdy Was nie zapomnę.
LIKWIDACJA GETTA W
KOŁOMYI
10 października 1942 r.,
SS-mani z psami otoczyli getto i przystąpili do jego likwidacji. Moi rodzice,
Lola, Jasia, pani Abosh i ja siedzieliśmy skuleni pod schodami. Serca waliły nam
z przerażenia; byliśmy przekonani, że koniec jest blisko. Kiedy naszą kryjówkę
rozbito siekierą, usłyszeliśmy słowa „Hier sind die Juden” – Tu są Żydzi.
Ustawiono nas na podwórzu i wyprowadzono na plac, gdzie na pożółkłej trawie
siedziały już tysiące przerażonych cieni.
Mila Sandberg, zdjęcie z kenkarty, Lwów 1944
Po godzinach
wyczekiwania popędzono nas ulicami Kołomyi w stronę stacji kolejowej. Czekały
tam na nas wagony bydlęce, w których mieliśmy pojechać do obozu śmierci w Bełżcu.
Nie mieliśmy żadnych złudzeń, wiedzieliśmy, że jedziemy na śmierć. Wszyscy
modliliśmy się o szybką, bezbolesną śmierć bez upokorzeń.
Chyba najgorszą częścią
tej podróży było zapadanie w drzemkę; śniły nam się wtedy inne miejsca i
budziliśmy się z przerażeniem, uświadamiając sobie, że jedziemy na śmierć.
Pamiętam, jak myślałam, że nie mam jeszcze dziewiętnastu lat i nigdy nie zaznam
szczęścia w ramionach mężczyzny. Byłam zrezygnowana. W przeciwieństwie do Jasi,
która natychmiast po tym, kiedy zatrzasnęły się za nami drzwi wagonu, przedarła
się przez tłum do zabitego deskami okna i usiłowała znaleźć jakiś luźniej wbity
gwóźdź. Pomagał jej w tym Olek, nasz były kolega szkolny. Zabrało im to wiele
godzin, ale w końcu udało im się obluzować gwoździe i zrobić otwór dość duży,
aby można się było przecisnąć. Kiedy zapadła noc, usiłowaliśmy uradzić, kto
pierwszy wyskoczy z wagonu. Moi rodzice byli zdecydowani pojechać na śmierć.
Byli zmęczeni uciekaniem i ukrywaniem się. Poza tym uważali, że bez nich mamy
większą szansę przeżycia. Matka siedziała w kącie wagonu i łkała. “Skąd będę
wiedziała, że moje dzieci się nie poranią wyskakując z jadącego pociągu?”.
Ojciec pocieszał ją: „Kiedy nasze dzieci wyskoczą z wagonu, aniołowie rozłożą
skrzydła, żeby złagodzić upadek.”
Uściskałyśmy naszych
rodziców po raz ostatni, jak w transie. Jasia poczekała, aż my z Lolą wyskoczymy.
Dopiero kiedy już zniknęłyśmy w ciemnościach, sama przecisnęła się przez otwór.
Wydawało mi się, że bardzo długo spadałam, zanim poczułam żwir pod stopami. Nic
mi się nie stało; leżałam nieruchomo, patrząc jak widmo pociągu znika w
ciemnościach. W tym pociągu byli moi rodzice, którzy jechali ku swojej śmierci....
Relacja za spotkania
Mimo że panie nie lubią
zdradzać swojego wieku, Pani Mila Mesner oświadczyła: „Właśnie wczoraj
ukończyłam 92 lata!”. Lekkim krokiem chodzi po sali – a za nią starszy o cztery
lata mąż, Izydor (Izio) Mesner. Kiedy ponad miesiąc temu odwiedziłem ich w
mieszkaniu na ul. Côte-St-Luc, zdradzili mi sposób na utrzymanie takiej formy:
wiele ruchu i nie objadanie się wieczorem. Pan Izydor, pochodzący z Przemyśla,
każdego dnia spaceruje po mieście – czasami nawet do dziesięciu kilometrów,
natomiast Pani Mila preferuje pływanie w basenie w ich budynku apartamentowym.
Tam często spotyka się z Teresą Sokolnicką, która właśnie zarekomendowała mi (cytuję
jej słowa) - „przeciekawą starszą Panią z Zaleszczyk”. Przypominam sobie, że
kilka lat temu, kiedy rozmawialiśmy na jakiejś imprezie polonijnej, Pani Mila
wspomniała, iż wydała książkę po angielsku o Zaleszczykach. Jesienią tego roku
wyszła polska wersja jej wspomnień pt. „Światło w mroku” – w tłumaczeniu i
redakcji Krystyny Sokołowskiej. Niestety, paczka z książkami książek wysłana
drogą morską z wydawnictwa w Lublinie nie dotarła jeszcze do Montrealu. Pani
Mila otrzymała tylko kilka egzemplarzy pocztą lotniczą.
Alina Bandrowska i Jerzy Peter
Pani Mila opowiadała
ponad godzinę o swoim przeciekawym życiu; lata dziecięce, młodzieńcze, szkoła,
przyjaźnie i najcięższy okres – czas wojny. Zamieszczone powyżej urywki Jej
książki przybliżą nam wybrane etapy życia dzisiejszego „Gościa Wieczoru”. W
trakcie spotkania wspomniana już Teresa Sokolnicka prezentowała na ekranie
historyczne zdjęcia Zaleszczyk i inne dokumenty związane z opowieścią Pani Mili.
W ilustracji muzycznej
śpiewała urodzona przed wojną w Winnicy na Kresach Alina Bandrowska (z siostrą
Gienią i jej córką Dianą w 2012 były „gośćmi wieczoru” SWN). Przypomnę, że w
1937 jej ojciec został zastrzelony przez NKWD (podczas czystek stalinowskich na
terenie ZSRR zginęło około 100.000 Polaków). Pani Alina czuje muzykę cygańską i
śpiewa piosenki w kilku językach. Oto tytuły pieśni i romansów, które wykonała:
„Lublu cygana Jana” – po rosyjsku, „Dżelem, Dżelem” – po cygańsku, „Kolecziki” –
po rosyjsku, „Tumbalalajka” – w jidysz, „Cyganie” – po polsku (sł. i muz. –
Alina Bandrowska), „Duj-duj” – po cygańsku. Akompaniował jej na gitarze znany
nam Jerzy Peter (był również „gościem wieczoru” SWN w 2010).
Mila i Jej mąż Izydor (Izio) Mesner
A co stało się z osobami,
które ocaliły życie trzech młodych kobiet: Pani Mili, Jej siostry Loli i Jej
kuzynki Jasi? Albin Thiel, przyjaciel domu rodzinnego, który utrzymywał z nimi
stały kontakt zarówno w czasie ich pobytu w getcie, jak i po ucieczce z pociągu,
przyniósł im metryki chrztu wystawione przez ks. Ludwika Peciaka z Kołomyi,
dzięki czemu mogły funkcjonować na tzw. „aryjskich papierach”. Po wojnie Albin
wyjechał wraz z nimi do Rumunii i drogi ich się rozeszły. Wiadomo tylko, że
dostał się do Ameryki Południowej, ale stracili ze sobą kontakt. Mila Mesner
przez wiele lat bezskutecznie poszukiwała córki Albina Thiela, znając tylko jej
imię: Grażyna oraz rok urodzenia. W trakcie załatwiania formalności w Yad Vashem,
gdzie starała się o przyznanie Albinowi Thielowi odznaczenia Sprawiedliwy Wśród
Narodów Świata, podała również dwa znane Jej szczegóły dotyczące jego córki –
imię i wiek. Wkrótce otrzymała numer telefonu, pod którym usłyszała głos Grażyny,
córki Albina. Nazywa się Grażyna Madejska, mieszka w Katowicach i obie panie są
obecnie w serdecznym kontakcie. 25 kwietnia 2013 r. po raz pierwszy spotkały się
osobiście w Katowicach, gdzie odbyła się uroczystość wręczenia medalu i dyplomu
Sprawiedliwy wśród Narodów Świata dla Albina Thiela na ręce jego córki, Grażyny
Madejskiej.
Natomiast ksiądz Ludwik
Peciak, który z narażeniem życia, nielegalnie sporządził wiele kopii metryk
chrztu, ratując w ten sposób życie innych – został aresztowany przez gestapo w
1943 i zesłany do obozu koncentracyjnego w Majdanku, gdzie zginął śmiercią
męczennika. Pani Mesner przez długie lata starała się o przyznanie mu medalu
Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata, ponieważ – jak wyznała – bardzo Jej to leży
na sercu. Początkiem stycznia 2016 skontaktowałem się z dziennikarzem
Rzeczpospolitej, Markiem Kozubalem, który specjalizuje się między innymi w tym
temacie. Po kilku dniach opublikował w gazecie artykuł i nawiązał kontakt z
Instytutem Yad Vashem w Jerozolimie. Sprawa nabrała tempa i wszystko wskazuje na
to, iż ksiądz Ludwik Peciak wkrótce zostanie pośmiertnie uhonorowany medalem
Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, gdyż Pani Mila może wszystko osobiście
poświadczyć.
Od lewej: Jerzy Adamuszek, Mila Mesner,
Alina Bandrowska, Jerzy Peter
Po paru pytaniach z sali,
Izydor Mesner i Krystyna Sokołowska wręczyli Bohaterce dzisiejszego wieczoru
wiązankę pięknych żółtych róż – a my, zebrani na sali, spontanicznie
zaśpiewaliśmy tradycyjne „Sto Lat”. Przypadkowy zbieg okoliczności sprawił, że
na dzisiejsze spotkanie „Są Wśród Nas” przyniosłem dwadzieścia białych róż
otrzymanych od anonimowego sponsora. Obdarzyłem nimi Alinę Bandrowską, Jerzego
Petera (wręczyłem jego żonie, Marii), Gienię Sałacką (przygotowała herbatę i
ciastka), Teresę Sokolnicką (multumedia), Ewę Snarską (filmowała nasze spotkanie),
Marię Jakóbiec (fotograf cyklu), Krystynę Sokołowską, która przetłumaczyła z
angielskiego „Lights from the Shadows” oraz trzech byłych gości wieczoru SWN
obecnych na dzisiejszym spotkaniu: panie Marię Wolską i Irenę Grudę oraz pana
Jacka Bacza (kwiaty otrzymała jego żona, Barbara).
Po spotkaniu, w głównej
części sali, Pani Mila odpowiadała osobiście na pytania i podpisała kilka swoich
książek, a w części recepcyjnej pozostali kontynuowali rozmowy przy herbacie i
ciastkach ufundowanych przez „Gościa wieczoru”.
Jerzy Adamuszek
Maria Jakóbiec –
zdjęcia
Teresa Sokolnicki – multimedia
Ewa Snarska – filmowała spotkanie
|