Ilona Gruda

- emerytowany profesor Université du Québec, autorka powieści i wspomnień wojennych.

Ilustracja muzyczna: Stanisław Chylewski – gitara i śpiew.

Spotkanie prowadził organizator cyklu  Jerzy Adamuszek.

23 lutego 2012 (czwartek), godz. 19:00

 

Pani Ilona Gruda o sobie:

Urodziłam się w Warszawie w rodzinie zaasymilowanych Żydów, w domu mówiło się po polsku, czytało polskie książki, chodziło do polskich teatrów. Mieszkaliśmy w Miedzeszynie, 30 km od Warszawy, rodzice pracowali w Warszawie i codziennie dojeżdżali do pracy. Ojciec był buchalterem, a mama sekretarką. Ja byłam ich jedynym dzieckiem. Tam zaczęłam chodzić do szkoły powszechnej. Wybuch wojny skończył moje beztroskie dzieciństwo.

Ilona Gruda

W grudniu 1939 roku uciekliśmy od Niemców do Wilna, które wówczas było litewskie. Wkrótce weszli tam Rosjanie. W Wilnie chodziłam do 4 i 5 klasy szkoły powszechnej. Gdy wybuchła wojna między Rosją i Niemcami, rodzice postanowili dalej uciekać, aby się nie dostać pod okupację niemiecką. Już było trochę wiadomo jak się Niemcy obchodzą z  Żydami. Była to długa i trudna podróż, która się zakończyła w sowieckim Uzbekistanie , gdzie, tak jak i inni uciekinierzy lub zesłańcy cierpieliśmy głód i chłód i pracowaliśmy ciężko, nawet ja, jako dziecko musiałam pracować nieraz ponad siły, żeby się jakoś utrzymać na powierzchni. Musiałam też chodzić do szkoły, gdyż moja mama uważała naukę za najważniejszą rzecz na świecie, bardzo zazdrościłam dzieciom, którym na okres wojny rodzice pozwolili do szkoły nie chodzić.

Stanisław Chylewski

Okres ten opisałam w mojej pierwszej książce pt. „Gdy dorośli bawili się w wojnę”, w Polsce wydaną pt. „Byłam wtedy dzieckiem”. Wyszła ona też po francusku i po angielsku. Pomimo wszystkich trudności tego okresu mojego życia, uważam, że był on dla mojego rozwoju bardzo istotny i pożyteczny. Poznałam ludzi z różnorodnych środowisk, o innych od naszych obyczajach, kulturze, sposobie bycia. Ludzi należących do różnych grup narodowościowych. Moje najbliższe koleżanki to była Rosjanka, Ukrainka i Koreanka. Nauczyłam się rosyjskiego, chodziłam do rosyjskiej dziesięciolatki. Mogłam też obserwować jak różnie ludzie reagują na ciężką wojenną rzeczywistość, jedni opuszczali ręce, nie robili żadnych wysiłków, żeby zdobyć pożywienie, tacy najczęściej zapadali na różne choroby i umierali. Inni starali się za wszelką cenę poprawić warunki życia i lepiej na tym wychodzili. Takim przykładem była moja mama, która imała się różnych prac i w końcu znalazła sposób na to, żebyśmy nie byli ciągle głodni. Poszła pracować jako świniarka w kołchozie. Powiedziała, że tam gdzie się wyżywi kilkadziesiąt świń, coś dla nas też zostanie. I tak było naprawdę.

Ilona Gruda i jej córka, Joanna Gruda

Wróciliśmy do Polski w ramach repatriacji w 46 roku. Nasz dom w Miedzeszynie był zajęty przez dwie rodziny i nie było sposobu, żeby tam zamieszkać.  Pojechaliśmy do Łodzi, która nie była tak zniszczona jak Warszawa. Tam zrobiłam maturę i zaczęłam studiować chemię na uniwersytecie. Studia skończyłam już po przeniesieniu się do Warszawy na Politechnice Warszawskiej. Przerwałam studia po otrzymaniu stopnia inżyniera, dostałam przydział pracy do Zakładów Farmaceutycznych w Tarchominie.

Gdy urodziłam moje pierwsze dziecko, zmieniłam pracę, gdyż trzeba było jechać półtorej godziny w jedną stronę i musiałabym przebywać  12 godzin  dziennie poza domem.  Dostałam pracę w Instytucie Farmaceutycznym, gdzie przepracowałam kilkanaście lat, prawie do samego wyjazdu z Polski.

Ilona Gruda i Jerzy Adamuszek

Wróciłam na studia i zrobiłam magisterium i doktorat, cały czas pracując i wychowując już dwójkę dzieci, a pod koniec - trójkę.

Z Polski wyjechaliśmy w 68 roku na fali antysyjonizmu, czy antysemityzmu państwowego, kiedy bardzo łatwo wypuszczano ludzi pochodzenia żydowskiego. Pojechaliśmy najpierw do Francji, a stamtąd w 1969 roku - do Kanady. W tym czasie powstał w Quebeku nowy uniwersytet,  Universite du Quebec. Ja i mój mąż zostaliśmy zatrudnieni na tym uniwersytecie w Trois-Rivieres.

Na tym uniwersytecie pracowałam do 1993 roku, kiedy przeszłam na emeryturę. Już od 1982 roku mieszkałam w Montrealu.

Od lewej: Jerzy Adamuszek, Ilona Gruda, Stanisław Chylewski.

Po przejściu na emeryturę włączyłam się do pracy społecznej w organizacji polonijnej Fundacja Dziedzictwa Polsko - Żydowskiego, której celem jest przyczynienie się do lepszego poznania polsko-żydowskiej spuścizny kulturowej, historii  i prawdziwego dialogu. Organizowaliśmy różne imprezy, jak referaty, wyświetlanie filmów, wystawy, koncerty itd.. Wierzymy, że to doprowadzi do wzajemnego zrozumienia i odrzucenia uprzedzeń i stereotypów szkodliwych zarówno dla Polaków, jak i dla Żydów.

W ciągu ostatnich 10 lat nasza fundacja zajmowała się również wydawaniem wspomnień z okresu okupacji hitlerowskiej. Wydaliśmy 16 tomów. Uważamy, że przekazywanie tych świadectw potomności jest bardzo ważnym zadaniem.

Tuż przed wyjazdem z Polski w 1968 roku. Ilona Gruda z córkami Joanną, Agnieszką i Aleksandrą.

Mój życiorys nie byłby kompletny, gdybym nie wspomniała  o tym, że wychowałam trzy córki, z których jestem bardzo dumna: Aleksandra Szacka (nazwisko mojego pierwszego męża), Agnieszka Gruda i Joanna Gruda. Mam również sześcioro udanych  wnuków: Catherine (Kasia) Szacka-Marier, Thomas (Tomek) Szacka-Marier, Simon Gruda-Dolbec, Emile Gruda-Mediavilla, Arno Gruda-Mediavilla, Margot (Małgosia) Gruda-Mediavilla.

 

Po przejściu na emeryturę wydałam:

„Byłam wtedy dzieckiem”, Norbertinum, Lublin, 2004 (wydana również po angielsku i francusku).

Pokój do wynajęcia”, Norbertinum, Lublin, 2005 (wydana również po francusku).

Pisałam też do czasopism literackich, m.in. artykuł pt. „Zdrada”, opublikowany w kwartalniku "Akcent".

 

 

Relacja ze spotkania:

Pani Ilona Gruda została mi zarekomendowana przez Jej kolegę z Uniwersytetu w Trois Rivieres, również emerytowanego profesora, Józefa Lityńskiego. Prawdę mówiąc, znałem Panią Grudę wcześniej i słyszałem o Jej książkach, ale dopiero po ich lekturze wyszedłem z propozycją zaproszenia Jej do udziału w spotkaniu.

Książki pani Grudy są bardzo interesujące, ponieważ opowiadają o tej części naszej historii, która raczej nie jest znana. Ta pierwsza pt. „Byłam wtedy dzieckiem” opisuje Jej dzieciństwo, spędzone głównie w głębi Związku Radzieckiego podczas ostatniej wojny. Słowo „Syberia” kojarzy się nam przede wszystkim ze zsyłkami (również do azjatyckich republik) Polaków przez  Sowietów, po ich napaści na Polskę w 39-ym.  Okazuje się jednak, że wtedy w Polsce mieszkali i tacy obywatele, którzy w obawie przed Niemcami sami uciekali na wschód, szukając tam schronienia. W PRL-u nie mówiono nam o tym na lekcjach historii. Losy wojenne naszego „Gościa Wieczoru” rzuciły Ją z rodzicami aż do dalekiego Uzbekistanu. Przeżyli tam kilka lat, a po wojnie szęśliwie wrócili do Polski. Mówiąc o tym należy przypomnieć, że według francuskiego naukowego opracowania S. Courtois i 4 innych historyków (polski przekład pt. „Czarna księga komunizmu”).  Sowieci wywieźli z terenów RP do siebie na wschód prawie półtora miliona polskich obywateli. A ilu po wojnie wróciło? Archiwa w Moskwie otwierane są bardzo powoli i nie sądzę, abyśmy szybko poznali całą prawdę. (Polska tuż po wojnie liczyła 24 mln, czyli  prawie 30% mniej niż przed.)

Szkoła Powszechna, rok 1938

Druga Jej książka pt. „Pokój do wynajęcia” opowiada o  przedwojennej Polsce, a dokładniej o życiu Jej prababci i innych zasymilowanych polskich Żydów w okolicach Warszawy. Według opinii pani Grudy, książka ta nie cieszyła się już takim powodzeniem jak pierwsza. Dla mnie była to jednak bardzo ciekawa lektura. Powiem więcej, że czytałem ją z wielkim zainteresowaniem, ponieważ była ona dla mnie pierwszą w tym temacie.

Pani Gruda większość swojego zawodowego życia przepracowała na uniwersytecie ze studentami, a więc należało się spodziewać, że jej wystąpienie będzie na wysokim poziomie. I oczywiście było – chronologiczne i  płynne opowiadanie o Jej przeciekawym życiu, począwszy od dziecięcych lat aż do dzisiaj. Fakt, że sala konsulatu była w miarę wypełniona, świadczy o poważaniu jakie ma Ona wsród Polonii Montrealskiej. Oprócz znajomych i przyjaciół przyszła też i spora grupa tych, którzy Jej nie znali. Zainteresował ich temat i prelegent.

W ciekawy sposób opowiedziała nam także o powstawaniu Jej książek, o wydaniu ich po francusku i angielsku. Z języka polskiego na francuski tłumaczyła Jej najmłodszą córka, Joanna.  Poprosiłem ją również do mikrofonu. Mimo że wyjechała z Polski jako dwuletnie dziecko, piękną polszczyzną opowiedziała o współpracy z mamą i kilka miłych słów o Niej. Ostatnio  pani Ilona zajęta jest tłumaczeniem wydanych przez Jej drugą córkę Agnieszkę, nowelek. Przekłada je z języka francuskiego na polski.

Osobnych kilka minut poświęciła swojej pracy społecznej w Kanadyjskiej Fundacji Dziedzictwa Polsko-Żydowskiego w Montrealu. Kilkanaście lat temu miałem okazję być na paru spotkaniach tej fundacji, na których były dyskutowane bardzo ciekawe tematy. Isteniejąca od 1988 fundacja, bardzo rozwinęła swoją działalność i przez ostatnich 10 lat wydała już 16 książek. W obecnych czasach nie jest łatwo zdobyć pieniądze na ich publikację, ale według pani Ilony fundacja ta daje sobie radę. Każdego roku otrzymują nawet skromną pomoc od Polskiej Fundacji Społeczno-Kulturalnej w Montrealu. Wynika z tego, ze ta polonijna fundacja zmieniła swoje przepisy, ponieważ kiedy osobiście starałem się końcem lat 90-ych o pomoc w wydaniu moich książek, ówczesny prezes pan Małecki powiedział mi, że fundacja otrzymująca pieniądze od darczyńców nie finansuje żadnej działalności wydawniczej. Należy się zatem cieszyć, iż przepisy zostały zmienione. Przecież książka jest wykładnikiem kultury i każda fundacja, która zawiera w swojej nazwie słowo „kultura”, winna tym bardziej wspierać autorów. Pani Gruda ogłosiła, że może pomóc w wydaniu, jeżeli ktoś pisze o okresie wojennym. Obojętnie kto. Zatem zachęcam wszystkich do pisania, a jeżeli już ktoś ma rękopis książki – kontaktujcie się z panią Iloną Grudą. Polecam również kontakt z Polską Fundacją Społeczno–Kulturalną w Montrealu, która działa bardzo prężnie od wielu lat.Według mnie wspierana powinna być każda twórczość, nie tylko o ostatniej wojnie. Jestem przekonany, że nasza polonijna fundacja, pomagając w publikowaniu książek, działa zgodnie z przesłaniem polskiego króla Zygmunt II Augusta i traktuje wszystkich równo.

Szkoła Powszechna, rok 1938

A mówił on, że: „Nie będę królem Waszych sumień, ale Waszych serc”. Zabraliśmy tę wskazówkę z Ojczyzny i starajmy się na obczyźnie zgodnie z nią postępować. W Polsce w XVI w. mieszkało wiele narodów i wyznawców wielu religii, i tak przetrwało do dzisiaj, z tym że w znacznie zmienionych propopcjach: obecnie prawie 96% obywateli RP deklaruje narodowość polską i około 90% populacji stanowią katolicy. Ponieważ pani Gruda określa siebie jako „polska Żydówka”, która kulturowo utożsamia się z polskością, podam kilka liczb, aby  przybliżyć to zjawisko. Sprawdzając parę źródeł widzimy różne liczby, ponieważ czasem trudno jest zdefiniować pochodzenie i nie łatwiej jest się określić. Większe nieścisłości  dostrzegamy analizując okres zaraz po wojnie. Musimy zatem  przyjąć margines błędu. Przed wojną w Polsce mieszkało ponad 3 mln ludności żydowskiej. Według ostatnich spisów w naszym kraju, tylko 12 tys. osób deklarują się jako Żydzi. Jest to liczba bardzo zaniżona, ponieważ większość obywateli polskich pochodzenia żydowskiego uważa się za niewierzących. Centrum Mojżesza Schorra ocenia, że w Polsce może obecnie zamieszkiwać około 150 tys. Żydów.  Należy pamiętać, że zdecydowana większość  polskich Żydów, którzy opuścili  Polskę  po wojnie, w domu mówili po polsku i  kulturowo czuli się Polakami - tak jak rodzina Grudów. Szacuje się, że tylko w latach 1945–48 opuściło Polskę ponad 200 tys. Żydów. Przez kolejne lata emigracja legalna i nielegalna była mniejsza, ale w pamiętnym roku 1968 wyjechało kilkanaście tysięcy obywateli polskich pochodzenia żydowskiego. Kolejna większa grupa była też w emigracji „solidarnościowej”. Wynika z powyższego, że na emigracji, a szczególnie w dużych miastach Ameryki Płn., udział procentowy polskich Żydów w stosunku do całej społeczności polskiej jest większy niż w Polsce. Podając niektóre liczby, ktoś może zapytać: „skoro Adamuszek tak analizuje, to ilu polskich Żydów mieszka w Montrealu?” Tego dokładnie nawet Urząd Statystyczny Kanady nie wie. Tak samo, jak nie wiadomo dokładnie ilu mieszka Polaków. Wszystko zależy jakie pytanie zadamy w formularzu, który każdy obywatel Kanady wypełnia w spisie powszechnym. Można to analizować stosując następujące  kryteria: język używany w domu rodzinnym, przynależność do parafii (kościołów) lub gmin (synagog), związek kulturowy i najważniejszy - wspólnotowy. Zatem nie jest łatwo o dokładne liczby. Znam mieszane małżeństwo uważające się za niewierzących, ale pielęgnują tradycje swoich przodków i każdego roku ubierają choinkę, a na niej wieszają również Gwiazdę Dawida. Według Normana Davisa, znanego historyka specjalizującego się w polskiej historii, historia naszego kraju nie jest łatwa do zrozumienia, nawet dla samych Polaków. Tym bardziej jeżeli wejdziemy w zagadnienie relacji tzw. „polsko–żydowskich”. Dla nas, nie tylko przybyłym do konsulatu, ważne jest, że pani Ilona Gruda po przeanalizowaniu kryteriów i zasad wystąpienia w cyklu zdecydowała, że opowie nam o swoim życiu i swojej twórczości na jednym ze spotkań „Są Wsród Nas”. Dla nas Ona jest „Naszym Rodakiem”. Może są i tacy (obojętnie kim się czują), którzy mają inne zdanie – a jeżeli są, to sądzę, że jest ich bardzo mało. Próbowano już tworzyć społeczeństwa, gdzie wszyscy będą „za” lub „przeciw”. Wizja faszyzmu i komunizmu nie zdała egzaminu. W zdrowo rozwijających się społeczeństwach demokratycznych, nie tylko można mieć różne poglądy, ale nawet jest to doceniane i często wskazane.  

W Uzbekistanie z córką Aleksandrą. 

Dodam jeszcze o fundacjach. Uważam że powinny powstawać podobne do tej, w której działa pani Ilona: chrześcijańsko-judaistyczna, katolicko-protestancka, polsko-niemiecka, polsko-cygańska i inne o profilach: religijnych, narodowych i etnicznych. W sierpniu 2011 uczestniczyłem w pieszej pielgrzymce z Toronto do Midland. Szła z nami bardzo aktywnie uczestnicząca grupa polskich Cyganów, która cały czas niosła dość dyżych rozmiarów drewniany różaniec. Wieczorami spotykaliśmy sie (czasem przy ognisku) i rozmawialiśmy o ich życiu na emigracji i o ich problemach.

Przekaz pani Grudy był wyraźny - przez dialog do wzajemnego zrozumienia. Słuchając uważnie Jej wypowiedzi, utkwił mi w pamięci wywód, że ludzie nie powinni o sobie źle mówić. Zgadzamy się z tym wszyscy i co do tego nie mamy żadnych wątpliwości. Należy jednak dodać, że słowo „źle”, rozumiemy jako „kłamstwo”. Musimy walczyć z kłamstwem i manipulacją. Niech hasło: „Tylko prawda uczyni nas wolnymi” obowiązuje w każdym narodzie i w każdej religii - pod każdą szerokością geograficzną. Mówienie „prawdy” jest podstawą rozwoju całej naszej ludzkości.

Dziękujemy pani Ilonie za to, że przybliżyła nam swoje przeciekawe życie. Doświadczając faszyzmu (na szczęście krótko) pod okupacją niemiecką, została zabrana przez rodziców z Polski  do komunistycznego Związku Sowieckiego, gdzie spędzili ponad 6 lat. Potem po 22 latach przeżytych w PRL-u, tym razem Ona zabrała swoje dzieci i po raz drugi opuściła Polskę. Historia udowodniła, że żaden z tych systemów się nie sprawdził, ponieważ oba były przesiąknięte kłamstwem i nienawiścią. Ale tylko faszyzm został po wojnie oficjalnie potępiony i uznany za system zbrodniczy; promocja komunizmu w świecie zachodnim jest nadal dozwolona.  

W ramach ilustracji muzycznej wystąpił Stanisław Chylewski (trzy lata temu był gościem wieczoru SWN). Kończyl Filologię Polską na Uniwersytecie Gdańskim. Do Kanady przybył z rodziną w 1989. Od kilku lat jest dyrektorem Polskiej Szkoły przy Konsulacie RP w Montrealu. W wolnych chwilach pisze wiersze i do niektórych z nich muzykę. Tego wieczoru przy akompaniamencie gitary zaśpiewał pięć swoich utworów: „Decyzja”. „Enklawa”, Życzenia”, „Wieczór w Sainte Margaritte” i „Toast”.  Na koniec wystąpienia pani Ilony Grudy, kiedy wręczałem Jej wiązankę kwiatów, pan Staszek rozpoczął z gitarą „Sto Lat”, które wszyscy zaśpiewaliśmy naszej „Bohaterce Wieczoru”. Rozmowy przy napojach i pączkach są już standardowym punktem po każdym spotkaniu „Są Wśród Nas”.

Jerzy Adamuszek

 Zdjęcia: Maria Jakóbiec

Multimedia: Wanda Sochańska

Filmował: Paweł Ludera

 

Trzy historyczne zdjęcia czarno-biale i jedno kolorowe z wizyty Pani Grudy do Uzbekistanu pochodzą z Jej archiwum.

 

Urywki twórczości Ilony Grudy.

Z książki „Byłam wtedy dzieckiem"

... zeszytów używało się na ogół gazet, na których pisało się między wierszami. Było to niewyraźne pis­mo i nieładnie wyglądało, ale prawie wszyscy mieli takie właśnie zeszyty. W ogóle, jedyną rzeczą, której nigdy nie brakowało, na którą państwo miało pieniądze, to były właśnie gazety. Miały one bardzo dużo różnych „ubocznych" zastosowań: wyżej wymienione zeszyty, papier na podpałkę, no i najważniejsze zastosowanie, jako papier do podcierania się, tzw. papier toaletowy; to było każdemu potrzebne i zapewniało gazetom bardzo duże nakłady. Być może niektórzy również te gazety czytali, ale nie mam na ten temat żadnych konkretnych danych.

Jedziemy na zbiór bawełny

Zanim zdążyłam się jako tako przyzwyczaić do mojej nowej szkoły, nowego języka, nowych koleżanek i kolegów, całą naszą klasę wysłano do dość odległego kołchozu na zbiór bawełny.

Bawełna była jedną z głównych upraw w uzbeckich kołchozach. Dojrzewała późno, w drugiej połowie października i, jak wiele innych upraw, duża jej część marnowała się w polu. Kołchoźnicy wykręcali się jak mogli od pracy na polach kołchozowych, gdyż bardzo mało im za to płacono. O wiele bardziej opłacała im się praca na własnych, malutkich działeczkach, z których produkty mogli sami jeść lub sprzedawać po wysokich cenach na bazarze. Hodowali na tych działkach krowy, barany, kury oraz uprawiali najrozmaitsze warzywa i owoce; mieli tam nawet swoje malutkie winnice. Ziemia była w Uzbekis­tanie bardzo żyzna, zbiory odbywały się trzy razy w cią­gu lata; po dwóch zbiorach kukurydzy, pod koniec lata można było jeszcze posiać i zebrać marchewkę. W ten sposób nawet mała działeczka przyzagrodowa pozwalała uzbeckiej rodzinie na względnie dobre życie, natomiast praca w kołchozie była obowiązkowa, ale w praktyce dająca grosze.

Muszę tu dodać, że tamtejszy klimat był pustynny: od kwietnia do listopada nie było ani kropli deszczu i słońce prażyło niemiłosiernie. Pola musiały więc być nawadniane, aby cokolwiek mogło na nich rosnąć. Każde pole, małe czy wielkie, było poorane gęstą siecią kanalików, zwanych arykami, doprowadzających wodę do każdej rośliny. Woda docierała z większych aryków, które z kolei wypływały z dużego kanału poprowadzonego od rzeki Syr-darii. Aby podlać swoje pole, trzeba było zagrodzić główny aryk i zdjąć parę kamieni, zasłaniających drogę na to pole. Czę­ste były zresztą na tym tle awantury między sąsiadami.

Tak więc nie było komu zbierać bawełny, tym bardziej że w okresie wojennym dużo mężczyzn było zmobilizo­wanych. Ktoś we władzach postanowił wykorzystać do tej pracy dzieci szkolne, poczynając od 5 klasy, do której ja właśnie uczęszczałam.

Po wielogodzinnej podróży w zatłoczonym do ostatnich granic pociągu dojechaliśmy do stacji przeznaczenia, z której do kołchozu trzeba było przejść kilka kilometrów na piechotę.

Umieszczono naszą grupę 20 jedenastoletnich dziew­czynek z jedną nauczycielką w niewielkim pokoju. Kiedy wieczorem układałyśmy się do snu, oczywiście na gołej podłodze, głowami do ściany, nogami do środka pokoju, prawie niemożliwością było przejść, nie depcząc nikogo. A przecież od czasu do czasu któraś z nas potrzebowała wyjść na dwór, na siusiu. Szła więc po omacku, potykając się o nogi koleżanek, padając na nie, co wywoływało, rzecz jasna, krzyki i protesty przebudzonych. Wcześnie rano, około 6, wypędzano nas na pole i tam dopiero dostawa-

 

Z książki „Pokój do wynajęcia”:

Chaim był człowiekiem cichym i spokojnym. Mówił niewiele i zdecydowanie przedkładał samotność nad towarzystwo większości swoich ziomków, którzy, jak na jego gust, na ogół zbyt dużo i głośno mówili o niezbyt interesujących sprawach, gestykulowali, sprzeczali się. Denerwowało go to i nudziło.

Nie zdobył zbyt dużego wykształcenia, gdyż z chederu szybko go wyrzucili za zadawanie kłopo­tliwych pytań i kpiące wzruszanie ramionami na niektóre odpowiedzi rabina. Potem został wydalo­ny również z jesziwy. Z obu tych miejsc wyrzucono go z opinią hucpowatego niedowiarka i na tym ofi­cjalne wykształcenie Chaim zakończył. Ale bynajmniej nie skończył zdobywania wiadomości poprzez własne lektury i rozmyślania. Od wczesnego dzieciństwa bardzo dużo czytał i był niezwykle ciekaw świata i ludzi, w tym ludzi z odległych krajów, innych narodowości i nawet innej wiary.

Swojego ojca prawie nie pamiętał. Wyjechał z towarem do Rosji, gdy Chaim miał cztery czy pięć lat, i ślad po nim zaginął. Ojciec Chaima był tak zwanym „nieudacznikiem". Nic mu się nigdy nie uda­wało. Mówiono o nim, że gdy zacznie handlować całunami, ludzie przestaną umierać. A gdy już czasem udało mu się zarobić parę groszy, przegrywał je w karty.

Matka Chaima, Sara, cicha i zalękniona kobieta, bardzo się starała, żeby dzieci nie cierpiały głodu. Trochę szyła, trochę handlowała, czasem nawet chodziła sprzątać do ludzi. Dzieci miała tylko dwoje, Chaima i o dwa lata młodszą — Bronkę. Chaim swoje dzieciństwo wspominał raczej z przykrością. Ponure mieszkanie w wilgotnej piwnicy, nigdy do­syć jedzenia ani ubrania, często zapłakana, wszystkiego bojąca się matka. Tylko siostrzyczkę swoją bardzo kochał i często pod nieobecność matki brał Ją na długie spacery po okolicznych uliczkach i opo­wiadał różne, zmyślone przez siebie historie. Tych opowiadań miał Chaim w głowie niezliczoną ilość. Nie wiadomo skąd się one brały. Same pojawiały się jak na zawołanie. Nigdy nie opowiadał tej samej historii drugi raz w ten sam sposób. Zawsze coś musiało być zmienione.

 

Z artykułu pt. „Zdrada” opublikowanego w kwartalniku „Akcent”:

Błogi nastrój pięknego wrześniowego popołudnia zakłóciła wiadomość o czekającej na poczcie depeszy. Z niepokojem pojechałam ją odebrać. To wprost śmieszne, jakim lękiem napawają mnie telegramy.

Tym razem był to telegram z Polski. Nie miałam już w Polsce rodziny, ale pozostała garstka bliskich przyjaciół. Nie ze wszystkimi utrzymywałam regularny kontakt, a w związku z nieubłaganym upływem czasu raczej nie mogłam się spodziewać ani wiadomości o ślubie, ani o urodzeniu się nowego dziecka. Długo trzymałam świstek papieru w ręku, zanim się zdobyłam na przeczytanie. Telegram był od mojej przyjaciółki Zosi i donosił o śmierci wspólnej koleżanki, Stefy Ryków. „Stefa nie żyje, pogrzeb 25. przyjedź jeśli możesz, nie będzie nas dużo". A więc to Stefa! Jak to się stało? Nie była jeszcze stara i tak się zawsze dobrze trzymała. Zaraz, zaraz, ile ona miała lat? Była starsza od nas, sporo starsza. Urodziła się w 19 roku. Pokolenie Kolumbów. Miała więc teraz 53 lata, co się stało? Zosia nie podała żadnych szczegółów, ale czy to ważne? Pogrzeb 25. Mam dwa dni, to bardzo mało czasu. Stanowczo za mało. Skądinąd, chyba w ogóle nie będzie to możliwe, nie dają nam przecież wiz. Nam, „zdrajcom" z 68. roku. Byłoby mi zresztą bardzo trudno pojechać ze względu na dom i pracę. Co robić?

Gorączkowo rozmyślałam w drodze powrotnej z poczty i nagle przypomniał mi się pogrzeb matki Stefy. Siąpiący listopadowy deszczyk przeplatany płatkami śniegu i ta mała garstka zmarzniętych osób idących w milczeniu za trumną. Pogrzeby nie bywają na ogół wesołe, ale ten był wyjątkowo smutny i przygnębiający. Podkreślał bezsens ludzkiego życia jeszcze bardziej niż to bywa w takich przypadkach. Postanowiłam spróbować, chociażby dla czystego sumienia. Zadzwoniłam do konsulatu. 

- Dzień dobry, umarła moja przyjaciółka w Polsce, chciałabym pojechać na pogrzeb, czy mogę dostać wizę od ręki? Pogrzeb odbędzie się za dwa dni.

 - Ależ oczywiście, w takiej sytuacji zrobimy to w trybie przyspieszonym. Nazwisko Pani?

Podałam nazwisko.

- Kiedy pani wyjechała z Polski? -W 68.

Po drugiej stronie chwila milczenia.

 - Z jakim paszportem?

 - Dokument podróży, wie pani...

 - Tak, wiem.

I znowu chwila milczenia, tym razem nieco dłuższa.

 - Proszę pani, to zupełnie zmienia sytuację, my w takich sprawach nie decydujemy, konieczne jest zezwolenie Warszawy. A to musi potrwać.

 

 
 

  
 
 
 
 
 
Copyright © 2007 - Są Wśród Nas. All Rights Reserved.