Kajetan Bieniecki
(gość wieczoru spotkania #26)

Pomoc lotnicza z Zachodu dla AK w czasie Powstania Warszawskiego

23 maja 2017 (wtorek) o godz. 19.00

Prelekcja została opracowana na podstawie książki Pana Bienieckiego pt. "Lotnicze wsparcie Armii Krajowej" (Arcana, Kraków, 1994. Wyd. II, Bellona, Warszawa, 2005. Pan Bieniecki wydał także: "Polskie załogi nad Europą 1942-1945", Bellona, Warszawa, 2005. Oraz z Lechem A. Czerwińskim: "Groby żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych", Polski Instytut Naukowy, Montreal, 2003. Suplement Nr 1, Polski Instytut Naukowy, Montreal, 2008.



Kajetan Bieniecki

Kajetan Bieniecki urodził się w 1924 r. w Warszawie, gdzie uczęszczał do gimnazjum. W Tarnowie w 1944 zdał maturę na Kompletach Tajnego Nauczania. Od piętnastego roku życia działał w konspiracji: SZP - ZWZ - AK. Podczas "Burzy" był cekaemistą w partyzanckim batalionie "Barbara" 16 Pułku Piechoty AK. Po demobilizacji batalionu działał w nasłuchu radiowym. W 1945 przedarł się przez kilka granic i wstąpił do 2 Korpusu gen. Andersa we Włoszech, gdzie w 1946 r. ukończył Szkołę Podchorążych Artylerii w Materze i otrzymał przydział do 16 Pułku Artylerii Lekkiej w 2 Warszawskiej Dywizji Pancernej. Po demobilizacji 2 Korpusu w Anglii rozpoczął studia i w 1952 r. ukończył Wydział Budowy Maszyn na angielskiej Politechnice w Birmingham. Tam też rozpoczął pracę zawodową.

W 1955 r. wyemigrował do Kanady, gdzie w Montrealu został członkiem Corporation of Professional Engineers of Quebec. Interesując się zawsze historią ostatniej wojny, przez wiele lat gromadził zbiory, książki i własne archiwa. Opublikował wiele opracowań, głównie w Zeszytach Historycznych wydawanych przez Instytut Literacki w Paryżu. Po przejściu na emeryturę rozpoczął pracę nad interesującym Go tematem pomocy Zachodu dla Armii Krajowej, zakończoną publikacjami dwóch książek.

W 1957 r. w Brukseli ożenił się z Ireną Dudą-Dziewierz, lekarzem dentystą, narzeczoną jeszcze z Polski, której po dwunastu latach udało się przyjechać do Belgii. Ich córka, Ewa, architekt z zawodu, jest matką trzech wnucząt, które mówią po polsku. Po śmierci żony w 2006 zawarł związek małżeński z wdową, Tomirą Pakowską-Swinarską.


Kajetan Bieniecki wygłosił swój wykład, stojąc za przenośnym pulpitem.

Treść wykładu:

Na wstępie należy zaznaczyć, że operacje sabotażowo-dywersyjne są mało znanymi działaniami lotnictwa w czasie II wojny światowej.

Świadczy o tym choćby Pomnik Lotników, odsłonięty w Warszawie 27 sierpnia 2003 roku, gdzie nie ma nawet wzmianki o tych operacjach, ale są za to nazwiska 19-tu sowieckich lotników tak zwanych POP-ów - Pełniących Obowiązki Polaków, którzy przynosili zniewolenie.

Dokumenty o tych operacjach w brytyjskim archiwum w Londynie podlegały przez wiele lat karencji prawnej. A Dziennik czynności mjr Jaźwinskiego, d-cy Bazy przerzutowej leżał w skrzyniach w Szkocji do lat osiemdziesiątych i nie był dostępny dla badaczy.

Operacje te polegały na zrzucaniu, ludzi, pieniędzy i materiału wojennego, jak również na lądowaniu samolotów na terenach zajętych przez nieprzyjaciela celem podjęcia tak ludzi jak i poczty, a w polskim przypadku nawet części pocisku rakietowego V-2.

Pomoc lotnicza z Zachodu dla Armii Krajowej odegrała pewną rolę w jej działalności i miała niewątpliwie wpływ na bieg wypadków. Loty te poniekąd były barometrem polityki brytyjskiej i amerykańskiej w stosunku do Polski i odzwierciedlały również interwencje sowieckie.

Pierwszego zrzutu skoczków i materiału wojennego w Polsce dokonała załoga brytyjska w nocy z 15/16 lutego 1941 roku.rzut zamiast na placówkę od odbiorczą w Kieleckiem nastąpił koło Cieszyna. Skoczkowie uszli, ale zasobniki znaleźli Niemcy. Brytyjska więc dywersja w Polsce od początku przestała być dla Niemców tajemnicą. Dywersja ta zakończona została w nocy z 28/29 grudnia 1944 roku, na krótko przed sowiecką zimową ofensywą w styczniu 1945 roku.

Po uderzeniu w czerwcu 1941 roku Niemców na Rosję Churchill już w lipcu podpisał ze Stalinem pakt o wzajemnej pomocy i wysłał zaraz drogą morską do Archangielska sporą ilość myśliwców - Hurricanów - i dział przeciwlotniczych.

Z tymi myśliwcami z gwiazdą sowiecką, jak na urągowisko, spotkały się później załogi południowo-afrykańskie, lecące z pomocą powstańcom warszawskim.

Polakom natomiast Churchill powierzył dywersję na szlakach komunikacyjnych na zapleczu frontu niemieckiego.

Polska odegrała wtedy rolę poligonu dla zrzutów dywersyjnych.

Loty te odbywały się w okresie ogromnego terroru w Polsce i sukcesów potęgi militarnej Niemiec na lądzie w wojnie ze Związkiem Sowieckim, a na morzu w wojnie z Wielką Brytanią.Na skutek sowieckich interwencji w Forein Office loty te parokrotnie wstrzymywano. Nie chciano bowiem dopuścić do rozwijania się dywersji na zapleczu frontu niemieckiego na terenach Związku Sowieckiego, prowadzonej przez "Wachlarz".

Stalin takiej pomocy Churchilla sobie nie życzył, bo miał już wtedy swoje własne plany.

Polacy usiłowali stworzyć eskadrę "Naczelnego Wodza" - rozwiniętą następnie do dywizjonu - z własną obsługą naziemną, eskadry przeznaczonej do zadań wyłącznie polskich, ale bezskutecznie. O wszystkim decydowali Brytyjczycy. Polacy nie mieli absolutnie żadnego wpływu na operacje polskiej Eskadry, podlegała ona bowiem pod każdym względem rozkazom RAF-u.

Raz tylko Brytyjczycy ulegli polskim naciskom i skierowali Halifaxa z polską załogą na bombardowanie kwatery Gestapo w Warszawie. Pilot tego samolotu, urodzony warszawiak, Kazimierz Szrajer, aby zapewnić sobie pewność trafienia, podchodził do bombardowania od Wilanowa trzykrotnie "kosiakiem" wzdłuż al. Sobieskiego i Belwederskiej, ale za każdym podejściem cel na Szucha ukazywał się mu za późno, aby w niego trafić. Załoga samolotu nie wiedziała, że kwatera Gestapo mieściła się w dzielnicy niemieckiej, więc bomby zrzucono na lotnisko Okęcie. Warto dodać, że blisko dwa lata później Kazimierz Szrajer, lecąc jako tłumacz i drugi pilot po części rakiety V-2, przywiózł do Polski na sześć dni przed Powstaniem Jana Nowaka - Zdzisława Jeziorańskiego.

D-cą lotnictwa sprzymierzonych na terenie operacyjnym śródziemnomorskim był Amerikanin gen. lotnictwa Eaker Ira, a jego zastępcą Brytyjczyk air marshal Slessor John, któremu podlegały brytyjskie i południowo-afrykańskie dywizjony. Przed wojną służył on w brytyjskim lotnictwie w Indiach. Lotnictwo te Brytyjczycy używali do tłumienia buntów bombardując domy przewódzów. W II wojnie światowej dowodził on najpierw dywizjonami obrony wybrzeża.

We Włoszech w Campo Casale k/Brindisi była baza polskiej Eskadry 1586 i brytyjskiego dywizjonu 148 do specjalnych zadań.

4-go sierpnia 1944 r. w sali operacyjnej na odprawie pilotów były rozwieszone mapy W-wy. Omawiano sygnalizację, punkty zrzutów i trasę do miasta dla 14 samolotów. O godzinie 13.30 przyszedł rozkaz od air marshal Slessor zabraniający lotów do Warszawy. Mimo licznych apelacji z Londynu nie odwołał swego rozkazu. O przebiegu tej odprawy dowiedziałem się w 1965 r. od Roberta Petersona, Kanadyjczyka, bombardiera z brytyjskiego 148 dywizjonu do specjalnych zadań. Zanim znalazłem w latach osiemdziesiątych dokumenty na ten temat w archiwach polskich i brytyjskich kiedy robiłem kwerendę w Londynie.

Boba Petersona poznałem w Polsce we wrześniu 1944 r.

Na krótko przed bitwą pod Jamną na Pogórzu Tarnowskim mego batalionu ,,Barbara" 16 p.p. AK z Niemcami 25 września 1944 r. patrol nasz przyprowadził do dowództwa czterech brytyskich lotników, strąconych 6 tygodni wcześniej. Byli w niebiesko-stalowych battle dressach, spod których wyciągali pomidory i jedli je jak jabłka.

Poruszenie wśród kolegów było ogromne, zwłaszcza, że przez blisko dwa miesiące daremnie czekaliśmy na zrzuty. W nocy na odgłos silników zapalaliśmy światła, niekiedy nawet snopki zboża, ale samoloty tylko przelatywały. Miały one dźwięk silników zupełnie inny niż samoloty niemieckie, znacznie wyższy i bardziej metaliczny.

Boba spotkałem, krótko przed bitwą, w szkolnej "sławojce". Siedzieliśmy obok siebie i on rozpoczął rozmowę, wskazując ręką do góry. W mojej młodzieńczej naiwności wydawało mi się, że mówi o zrzutach. Dopiero po latach dowiedziałem się od niego, że mówił o pogodzie. W 1965 r. Bob poświęcił tydzień swego urlopu i przyleciał z Edmontonu do Montrealu i był moim gościem.

Nie bez wrażenia przeszło powitanie przez niego naszej rodziny po polsku. Skandowane - ,,cieszę się że widzę cię znów" - rozczulało nas za każdym razem, kiedy to ku naszej uciesze powtarzał.

Fizycznie Bob i ja okazaliśmy się już ,,weteranami", ale nasze długie rozmowy przenosiły nas stale w czasy, kiedy byliśmy obaj jak szóstki i emanowaliśmy koszarowym wdziękiem. Po kilku scotchach Bob stale wołał po polsku spontanicznie: - Śpiewaj: ,,Marsz, marsz Dąbrowski.".

Okazało się, Robert Peterson uważał okres swego pobytu w Polsce za najpiękniejszy w swoim życiu. Udostępnił mi on wiele listów i telegramów z których wynikało, że oddział nasz wysłał depeszę radiową do Włoch o jego ocaleniu. Depeszę tę znalazłem dopiero w 1989 r., gdy robiłem kwerendę w Studium Polski Podziemnej w Londynie.

Mjr Jaźwiński, d-ca Bazy dbał zawsze o polskie interesy i 4-go sierpnia przed startem samolotów, w tajemnicy przed Anglikami i za zgodą lotników wysłał do W-wy 4 polskie załogi: Mioduchowskiego, Pluty i Szostaka na Liberatorach, a Jastrzębkiego na Halifaxie. Na cmentarz Żydowski zrzucił Szostak i Jastrzębski. Pluta ostrzeliwany przez artylerię zrzucił przed cmentarzem Powązkowskim w rejonie ul. Krzemienieckiej. Zasobniki i paczki wylądowały w okolicach placu Kercelego, ul. Młynarskiej, na cmentarzu Powązkowskim, Żydoskim i w rejonie ul. Elbląskiej, Trembeckiego i Tatarskiej. Liberator Mioduchowskiego nie doleciał do W-wy. Trafiony przez niemieckiego nocnego dwusilnikowego myśliwca JU 88 dwoma seriami z dołu w silnik, podwozie i płat w rejonie Sulejów - Rawa Mazowiecka uciekł, pikując do 400 stóp. Zawrócił potem na trzech silnikach i zrzucił 12 zasobników i 9 paczek na dziko na lasy nadleśnictwa Lubień (20 km na południowy wschód od Piotrkowa). Lądując w Grottaglie na uszkodzonym podwoziu skraksował o godz. 06.20 po 10.30 godz. lotu. Z Kraju znacznie później potwierdzono odbiór 9 zasobników.

10 Halifaxów: 3 polskie i 7 brytyjskich poleciało na placówki. Brytyjczycy stracili 5 maszyn. W jednym z tych Halifaxów leciał mój sąsiad ze ,,sławojki" Kanadyjczyk, Robert Peterson.

Dzięki tym bohaterskim polskim lotnikom powstańcy otrzymali dodatkową broń zanim przybyła na Wolę niemiecka odsiecz gen. SS von den Bacha.

W sierpniu latano z pomocą 18 razy: (4, 8, 9,12, 13, 14, 15, 16, 17, 18, 20, 21, 22, 23, 24, 25, 26 i 27).

Warto przytoczyć relacje kpt. Chmiela, nawigatora z załogi kpt. Ladry z lotu 12/13 sierpnia do W-wy:

(.) Od brzegu Jugosławii zaczęła się mgła, wprawdzie nie bardzo gęsta, ale sięgająca od ziemi do wysokości sześciu tysięcy stóp. Dlatego prowadziłem pilota na astronawigację - według gwiazd. Po drodze silnie ostrzelała nas artyleria przeciw- lotnicza w Jugosławii, nad Dunajem i w okolicach Bochni w Polsce. W Polsce, już za Karpatami, warunki atmosferyczne poprawiły się znacznie (.) dotarliśmy do Pilicy, którą łatwo zidentyfikowałem na mapie. Stamtąd już widać było łunę płonącej W-wy. Od Pilicy zeszliśmy na 700 stóp. Znad Piaseczna wzieliśmy kurs na Wilanów i znaleźliśmy się nad Wisłą (.) gdzie artyleria niemiecka znów zaczęła się nami opiekować bardzo gorliwie. Widzieliśmy W-wę, jak się paliła w wielu miejscach. Straszny widok. Naprawdę - straszny. Szliśmy bardzo nisko, oświetlani reflektorami, które jednak nie mogły przez cały czas trzymać nas w stożku, bo raz po raz wpadaliśmy w cień, rzucany przez wyżej położone części miasta. Prała do nas artyleria i karabiny maszynowe. Widzieliśmy, jak smugi pocisków zamykają się ponad samolotem. Lecieliśmy nad Wisłą poniżej poziomu mostów, nad którymi pilot przeciągał maszynę i znów schodził w dół. Mieliśmy zrzucić zasobniki z bronią i z amunicją na plac Krasińskich. Po przez dym rozeznawałem ulice. Skręciliśmy za mostem Kierbedzia w lewo, natychmiast pilot podciągnął maszynę trochę wyżej, do zrzutu. Potrzebną wysokość udało się nam uzyskać na czas w chwili, gdy wchodziliśmy na plac Krasińskich, gdzie na skwerku pośrodku wyłożony był sygnał świetlny w kształcie krzyża. Wiatr rozwiał kłęby dymów, które zasłaniały raz po raz wszystko pod nami i mogłem stwierdzić, że zrzut był celny. Natychmiast potem pilot znów obniżał lot do granic możliwości, bo Niemcy skierowali ogień całej artylerii na naszą maszynę, doskonale oświetloną reflektorami ze wszystkich stron. W gondoli było pełno dymu i goręco od płomieni, nad którymi szliśmy bardzo nisko. Wzdłuż toru kolejowego na Pruszków i Skierniewice odeszliśmy znad celu. Gdy byliśmy nad fortem Bema, ostrzelała nas artyleria z pociągu pancernego, na co odpowiedzieliśmy ogniem własnych karabinów maszynowych (.). Nazajutrz radiostacja Armi Krajowej podała, że na placu Krasińskich podjęto nasz zrzut (.). Pilot tego samolotu kpt. Ladro przedtem jeszcze wsławił się 9 lutego 1943 roku 58-minutową akrobatyczną walką swego Wellingtona z czterema niemieckimi myśliwcami JU-88 nad Zatoką Biskajską.

Dalszą pomoc lotniczą do W-wy Polacy zawdzięczają poniekąt Ticie, jugosło-wiańskiemu dowódcy komunistycznej partyzacki, którego 11 sierpnia 1944 r. przywieźli go, w białym marszałkowskim mundurze, brytyjczycy do Włoch samolotem na rozmowy z Churchillem. W piątek 11 sierpnia po południu przybył do Neapolu Churchill, gdzie w Ville Rivolta odbył konferencję z gen. Wilsonem, d-cą Armii w basenie Morza Śródziemnego i niewątpliwie z marszałkiem Slessorem. Na konferencji tej zdecydowano skierować ze zrzutami do Warszawy samoloty lotnictwa strategicznego z 205 Grupy bombowej.

- Na skutek tej konferencji oprócz polskicch i brytyjskich załóg do specjalnch zadań (samoloty te miały otwór w podłodze do zrzucania skoczków i paczek) poleciały dodatkowo Liberatory z lotnictwa stategicznego z 31 dyw. SAAF i z 178 dyw. brytyjskiego. 13 sierpnia od godz. 19.10 przez ponad godzinę startowały maszyny jedna po drugiej w sumie 28 samolotów, których celem była W-wa. Zadanie wykonało 19 samolotów.

Warto dodać, że zrzut z jednego samolotu uzbrajał jeden pluton - 30 żołnierzy w broń i amunicję. W sumie więc tej nocy 570 powstańców zostało uzbrojonych.

W piątek rano 15-go września jednostki 8 Floty amerykańskiej:110 fortec, 150 myśliwców i1 samolotu zwiadowczego wystartowały z lotnisk w W. Brytanii na operacje do W-wy. Ale z powodu złych warunków atmosferycznych na trasie wróciły do baz.

W poniedziałek rano 18 września wystartowały ponownie jednostki 8 Floty amerykańskiej: 110 fortec, 154 myśliwców i 1 samolot zwiadowczy do W-wy w ramach operacji Frantic 7. Amerykanie po długich pertraktacjach ze Stalinem uzyskali zgodę dopiero w czerwcu 1944 r. na bazy amerykańskie w Połtawie i w Mirgorodzie dla bombowców, a w Piratynie dla myśliwców. Bazy te służyły do lotów wahadłowych: wylatywali z lotnisk w W. Brynanii, bombardowali cele w Niemczech i lądowali na lotniskach w Sowietach. W drodze powrotnej bombardowali cele sowieckie w Niemczech. Operacjom tym nadano kryptonim Frantic. Zrzutu na W-wę dokonali Amerykanie z dużej wysokości na spadochronach bez opóźniaczy więc rozrzut był duży. Powstańcy odebrali zaledwie 25% zrzuconego ładunku. We wrześniu latano z pomocą tylko 6 razy. (1/2, 10/11, 13/14, 18, 18/19 i 21/22).

W nocy z 21/22 września skończyła się pomoc lotnicza z Zachodu dla Powstania Warszawskiego.

Bilans: W sierpniu dokonano 86 zrzutów kosztem 26 załóg. We wrześniu 43 zrzutów kosztem 11 załóg. Uzbrojono w broń i amunicję 129 plutonów czyli 3870 powstańców.

© Kajetan Bieniecki, Montreal, 23 maja 2017 r.



Relacja z wykładu: Pan Bieniecki przyniósł ze sobą torbę swoich książek, które wystawiłem na specjalnie przygotowanym wysokim stoliku. Natomiast na fortepianie rozłożyłem kilkanaście egzemplarzy ostatnio wydanej pozycji Pana Kajetana - te już doniósł Stefan Władysiuk z Biblioteki Polskiej i były one przeznaczone dla tych, którzy po wykładzie chcieliby je nabyć - oczywiście z podpisem Autora. Na stoliku stał również wazon z bukietem kwiatów, który na koniec wręczyli Prelegentowi Jego wnuki: Natalia i Julian (dzieci Ewy Bienieckiej i Edwarda Hercunia).


Książki autorstwa Bienieckiego

Po oficjalnym przywitaniu i przeczytaniu życiorysu Pana Bienieckiego, przywitał naszego Prelegenta i przybyłych na wykład również pan konsul, Michał Faleńczyk.


Konsul RP, Michał Faleńczyk                   prowadzący spotkanie Jerzy Adamuszek

Po zakończeniu wykładu, poprosiłem o pytania z sali. Było ich kilka i dotyczyły między innymi możliwości zjednoczenia polskich artystów, tych, tworzących w kraju i artystów na emigracji. Według Pani Katarzyny w Montrealu tworzy około stu artystów polskiego pochodzenia, ale każdy działa na własną rękę. Zbigniew Wasilewski, założyciel Kroniki Montrealskiej, widzi nawet Bohaterkę dzisiejszego wieczoru w roli przedstawiciela naszych artystów na zewnątrz, można powiedzieć - jako "ambasadora". Ideę poparł również Jan Delikat, artysta malarz (były gość wieczoru SWN).


Kajetan Bieniecki z wnuczką Nadią


Pan Kajetan wygłosił swój wykład, stojąc za przenośnym pulpitem. Powyżej zamieszczony tekst potwierdza unikalną profesjonalność Autora w tej dziedzinie.


od lewej Julian Hercun, Tomira Swinarska-Bieniecka, Kajetan Bieniecki, Jerzy Adamuszek, Natalia Hercun, Michał Faleńczyk


Powyżej zamieszczony tekst potwierdza unikalną profesjonalność Autora w tej dziedzinie. Po pytaniach z sali i po "krótkiej sesji zdjęciowej" niektórzy prosili Autora o autograf, inni z Nim rozmawiali, a pozostali mogli gawędzić i dyskutować przy herbacie.


Jerzy Adamuszek

Zdjecia: Maria Jakóbiec
Filmowała: Ewa Snarska

 


 

 
 

  
 
 
 
 
 
Copyright © 2007 - Są Wśród Nas. All Rights Reserved.