Wraz z tymi
zespołami występował jako solista w 39 krajach na najsławniejszych
scenach teatralnych całego świata. Podziwiali go królowie, prezydenci i
inni wielcy tego świata. Wystąpił też w 6 filmach i wielu programach
telewizyjnych (m.in. Ed Sullivan Show). Przez wiele lat Jerzy Różycki
uczył się kunsztu i wzbogacał swoją wiedzę w dziedzinie sztuki ludowej,
współpracując z takimi znawcami folkloru jak Mira Zimińska-Sygietyńska,
Stanisław Hadyna, Elwira Kamińska, Jerzy Wójcik, Michał Jarczyk, Witold
Zapała, Wołodymir Petryk, Wasyl Czuperczuk, Aleksander Mojsejew i inni.
Kilkakrotnie spotykał się z Rudolfem Nurejewem wymieniając opinie na
temat pracy artystów baletu za granicą. Od 35 lat tj. od 1971 roku,
kiedy osiedlił się w Montrealu, J. Różycki działa jako dyrektor i
choreograf polonijnych zespołów tanecznych. Jego poświęcenie oraz miłość
folkloru ludowego oraz do dzieci i młodzieży pochłaniała go zawsze bez
reszty. U progu swej działalności, przy poparciu dyrektora rozgłośni
radiowej K. Stańczykowskiego, który ogłaszał nabór, rozbudował zespół
taneczny ,,Podhale,'' powiększając stan osobowy do ponad 60 osób. W roku
1972 dzięki wytężonej pracy zespół ten zdobył I nagrodę na festiwalu
folklorystycznym w Rzeszowie. Cała Polonia zachwycała się wysokim
poziomem tego zespołu. W 1973 r. za wstawiennictwem A. Morzajewa
zorganizował znany dziś zespół ,,Tatry'', do którego w przeciągu dwóch
lat wstąpiło 54 tancerzy.
|
. |
"Skok przez nogę" wymyślony przez J. Różyckiego w 1956. |
Młodzi artyści występowali w programach telewizyjnych jak i na festiwalach,
m.in. na festiwalu ,,Polonia jutra'' w Toronto. Kolejnym stworzonym od
podstaw zespołem to ,,Orlęta", które prezentowały się m.in na Place-des-Arts
i w Ottawie. W utworzeniu tego zespołu dopomógł wielce znany działacz
polonijny I. Popławski, a J. Różycki przygotował go do występów na dwa
festiwale folklorystyczne w Polsce (1978 i 1980). Kierował też zespołem
,,Polonez'', stworzonym w Lachine przy udziale K. Uszyńskiego, uczył tańca w
polskich szkołach sobotnich i szkołach angielskich oraz na Uniwersytecie w
Sherbrooke. Pracował w wielu jury i komisjach d/s artystycznych. Był
powołany przez Biuro Sekretarza Stanu oraz Ministra Kultury pana Hajdasza do
zorganizowania Ethno-Quebec Festiwal. Był mianowany dyrektorem tego
Festiwalu. Otrzymał wiele nagród i dyplomów. Układał też tańce dla teatrów,
m.in. w przedstawieniu ,,Fiddler on the Roof". Oprócz tego interesował się
zbieraniem folkloru słowiańskiego i jest znawcą folkloru huculskiego.
Obecnie prowadzi 3 dziecięco-młodzieżowe grupy taneczne: ,,Maki'' ,,Wisła''
i ,,Tęcza''. Próby tych zespołów odbywają się w każdy piątek w sali Parafii
Matki Boskiej Częstochowskiej. J. Różycki jest więc na terenie Montrealu
pierwszym profesjonalnym choreografem polonijnych zespołów folklorystycznych
i pionierem w dziedzinie tworzenia tych zespołów. Jego działalnośc wpisuje
się w pielęgnowanie polskiego ducha narodowego. Jest tym, który zaszczepił
młodzieży polonijnej, idącej w setki, miłość do polskiego tańca ludowego.
Jako profesjonalista potrafił też nauczyć rzemiosła tanecznego. Wniósł wiele
pomysłów do układów tanecznych, które do dziś przetrwały w ,,Śląsku'' i
,,Mazowszu". Należą do nich m.in. skomplikowane przysiady i skakanie przez
nogę. Tańce których naucza, to polonezy, krakowiaki, mazury, oberki,
kujawiaki, a także rozmaite polki, tańce widowiskowe jak góralski czy
marynarski, tańce wirowe(walce) czy zabawowe (miotlarz). Godnym uwagi jest,
że polskie tańce wprowadza - obok tarantelli czy tańcy wielu innych narodów
- do repertuaru włoskiego zespołu ,, Les Papillons", którego jest dyrektorem
artystycznym. Funkcję tę powierzyła mu włoska deputowana w rządzie
federalnym - hon. senator Marissa Ferreti Barth. Za opiekę nad tym zespołem
otrzymał dyplom uznania od Senatu Kanadyjskiego. Zespoły prowadzone przez J.
Różyckiego uświetniały różne uroczystości. Występowały niezliczoną ilośc
razy na różnych festiwalach, na opłatkach, święconkach, świętach narodowych,
bazarach itd. Dziś nierzadko w dziecięcych grupach tanecznych tańczą dzieci
byłych jego uczniów, a niektórzy jego wychowankowie zajmują się
choreografią. Wytężona praca w dziedzinie popularyzacji polskiej kultury i
pielęgnowanie ludowych tradycji są świadectwem głębokiego patriotyzmu J.
Różyckiego. Za tę wspaniałą pracę należą mu się słowa najwyższego uznania.
Radosław Rzepkowski
J. Różycki otrzymał kwiaty od dzieci z zespołu "Tęcza". Z prawej J. Adamuszek, organizator
W 2008 roku, za całokształt swojej pracy, Jerzy Rożycki
został nagrodzony przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha
Kaczyńskiego Srebrnym Krzyżem Zasługi.
W 2010 roku Jerzy Rożycki został odznaczony przez
Bogdana Zdrojewskiego, Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Rzeczypospolitej Polskiej, srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria
Artis” za całoksztalt pracy artystycznej dla dobra kultury polskiej.
W listopadzie 2012 roku Jerzy Różycki
został odznaczony przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Bronisława
Komorowskiego, Złotym Krzyżem Zasługi,
za wibitne osiągnięcia w dziedzinie szerzenia polskiej kultury ludowej w
Polsce i za granicą.
Pani konsul Joanna Walasek z
Jerzym Różyckim
We wrześniu 2012 roku odbył sie jubileuszowy bankiet,
50-lecie Grup Tanecznych przy parafii Matki Boskiej Częstochowskiej w
Montrealu. Pozwoliliśmy sobie, w zwiazku z tym, poprosic o rozmowę z
Panem Jerzym Rożyckim, dyrektorem artystycznym i choreografem tych
grup.
Maria
Jakόbiec
(M.J.): Decydując się na opuszczenie Kresów czy miał Pan nadzieję na
możliwość kontynuowania swojej kariery tancerza w Polsce powojennej?
Jerzy Rόżycki
(J.R.): Nie tylko miałem nadzieję, ale byłem tego pewien. Jeżeli nie
kontynuowanie kariery tancerza, to z pewnością choreografa . Również miałem
zamiar założenia szkoły baletowej.
M.J.: Jak mógłby Pan opisać swoją
wczesną młodość?
J.R.: Mógłbym napisać na ten temat cały
rozdział książki, ale może wyraże to w kilku zdaniach. Zacznę od tego, że
urodziłem się na Kresach i przeżyłem dzieciństwo oraz swoją młodość w bardzo
ciężkich warunkach ze względu na II-gą wojnę światową. Ojciec mój zginął na
wojnie gdy miałem 4 lata. Najpierw był najazd armii sowieckiej na miasto,
gdzie się urodziłem, następnie najazd Niemców i w końcu okupacja Rosji
Sowieckiej. Przeżyliśmy na Kresach makabryczne chwile w czasie dokonywania
morderstw Polaków przez banderowców (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistόw)
oraz wielki głód za czasów stalinowskich. W tamtych czasach przeżyłem
kilka ciężkich chorób, jak np. dyfteryt. Ponieważ ciężko było dostać się do
lekarzy, nie otrzymałem należytej pomocy. Dopiero niemalże na łożu śmierci
zoperowano mi gardło i prawie cudem zostałem uratowany. Niebawem miałem
wypadek i złamałem nogę w trzech miejscach, gdy nadszedł czas na zdjęcie
gipsu, nie było lekarzy. Postanowiliśmy z kolegami zdjąć gips z nogi sami i
koledzy nieopatrznie tasakiem ucięli mi kawałek pięty. Kiedy NKWD (Ludowy
Komisariat Spraw Wewnętrznych ZSRR) zarekwirowało nam dom, wkradłem się w
nocy do naszego ogrodu i zerwałem całą gałąź jeszcze niedojrzałego i bardzo
kwaśnego agrestu. Wygłodzony, zjadłem w pośpiechu ten agrest i wkrótce po
tym dostałem skrętu jelit. Cierpiałem cały tydzień i utraciłem przytomność .
Dopiero, gdy moja matka wystarała się o miejsce w szpitalu, zostałem
operowany i usunięto mi pół metra jelit. Jako rodzina oficera Wojska
Polskiego byliśmy nieustannie prześladowani przez komunistów. Załadowano
nas do wagonόw
w celu wywiezienia na Sybir. Zdołaliśmy zbiec z wagonu, ale pogubiliśmy się
i dopiero na drugi dzień jakoś się odnaleźliśmy. Matka często musiała się
ukrywać. Dwóch moich starszych braci, młodsza siostra i ja byliśmy - można
powiedzieć- skazani na pastwę losu. Te wszystkie przeżycia zahartowały
mnie i nauczyły doceniać każdy dzień życia. Dało mi to też wolę
przetrwania i wiarę w lepsze czasy. Przekonałem się, że tylko ludzie mocni
duchem mogą przetrwać różne tragedie. Rόwnież
doszedłem do wniosku, że tylko poprzez ciężką pracę i wiarę w siebie można
dojść do ponadprzeciętnych rezultatów. Chcąc odwrόcić moje myśli od
przeciwności losu, szukałem dobra i piękna w otaczającej mnie
rzeczywistości. Stąd to, między innym, narodziła się od najmłodszych lat
moja pasja do uprawiania sztuki.
Państwowy Huculski Zespόł
Pieśni i Tańca na Ukrainie
M.J.: W jakim
stopniu region, gdzie Pan się wychowywał i jego folklor miały wpływ na Pana
inspirację artystyczną?
J.R.: Pochodzę z
rodziny muzyków. Ojciec mój był kapelmistrzem w 6-tym Pułku Ułanów
Kaniowskich. Matka pięknie śpiewała i to prawdopodobnie po rodzicach
odziedziczyłem zamiłowanie do muzyki i sztuki. Matka zauważyła u mnie talent
do tańca już w dzieciństwie. Kiedy zacząłem spontanicznie tańczyć do muzyki
przed projekcją filmu w kinie, matka postanowiła zapisać mnie do szkoły
baletowej, gdy tylko nadarzy się okazja i tak się właśnie zaczęło.
Gdy zacząłem pracować w Państwowym
Huculskim Zespole Pieśni i Tańca jako solista baletu, zapoznałem się z
huculskim folklorem i natychmiast się w nim zakochałem. Folklor huculski
jest specyficzny, odróżnia się wyraźnie od folkloru innych regionów.
Muzyka, tańce, pieśni, obyczaje ludowe huculszczyzny są zachwycające. W
pózniejszym okresie pracy w huculskim zespole poświęciłem sporo energii na
zbieranie tego folkloru. Ku mojej radości, ,,odkryłem” wtedy polskie wioski
i polski folklor na huculszczyźnie. Byłem zdumiony rożnicą między polskim
folklorem na huculszczyźnie i tym w rdzennej Polsce. Myślę, że jestem jednym
z niewielu, którzy poznali tak dobrze ten folklor. Takie doświadczenie
zainspirowało mnie do dalszego poszukiwania i odkrywania tego, co jest
piękne w sztuce ludowej.
Zespόł
„Śląsk” w
Pekinie
M.J.: Kluczem do artystycznego sukcesu
obok determinacji są jeszcze inne elementy, jak mógłby Pan je określić?
J.R.: Poświęcenie się temu co robimy,
ciężka praca, lecz praca, którą kochamy. Trzeba mieć chęci do poznania
czegoś nowego i cele, do których dążymy. Nigdy nie można załamywać się
niepowodzeniami, ale wyciągać z tego wnioski i eliminować niedociągnięcia.
M.J.: Czy w Pana opinii udało się coś
z tego przekazać dla następnego pokolenia?
J.R.: Sądzę że tak. Do tego zawsze dążę.
Gdybym nie potrafił chociaż w części przekazać moich doświadczeń, wiedzy i
talentu następnemu pokoleniu, to moja praca byłaby bezcelowa i zbędna.
M.J.: Wiele Pan podróżował z zespołami
“Śląsk” i “Mazowsze”, podziwiał piękne kraje. Czy jest jakieś miejsce,
szczególnie drogie sercu, do którego chciałby Pan powrócić?
J.R.: Moim marzeniem jest powrócić wraz z
moją rodziną w strony, gdzie się urodziłem. Miejsce, gdzie znam każdy
kamyczek, każde drzewo, każdą ulicę, parki, rzeki, stawy, góry oraz
przepiękną Huculszczyznę z Czeremoszem i Czernohorą. Tam, gdzie przeżyłem
ciężkie chwile mego życia, ale również i najszczęśliwsze chwile mojej
młodości.
M.J.: W Polsce rozpoczął Pan karierę
artystyczną w Państwowym Zespole Pieśni i Tańca “Śląsk”. Założyciel zespołu
prof. Stanisław Hadyna w swojej książce “W pogoni za wiosną” porównuje nabór
artystów z poławianiem pereł, dlaczego?
J.R.: Prof. Stanisław Hadyna bardzo
trafnie określił nabór kandydatów do zespołu jako poławianie pereł,
ponieważ często trzeba było na przykład z 2000 kandydatów wybrać tylko ośmiu.
Wyszukiwano wiec szczególne talenty z osobowością artystyczną i dobrą
aparycją sceniczną. Adeptów odpowiedzialnych, chętnych do nauki i do
ciężkiej pracy. Do tego wymagana była również zgoda rodziców, ponieważ
większość młodzieży była niepełnoletnia i musiała zamieszkiwać w internacie.
Członkowie zespołu „Śląsk”,
kartka pocztowa
M.J.: Pan wstąpił do zespołu będąc już
profesjonalistą, jak było to wykorzystane w działalności zespołu?
J.R.: Wykorzystane to było ponad sto
procent, szczególnie przez panią Elwirę Kamińską, choreografa i kierownika
baletu. Stałem się nową ,,inspiracją” dla zespołu baletowego. Miałem już
wielki bagaż doświadczeń i pomysłów choreograficznych, z których pani Elwira
chętnie korzystała. Moje nowatorskie pomysły choreograficzne były chętnie
akceptowane i wprowadzane przez panią Kamińską.
M.J.: Kierownictwo zespołu otwierało
możliwości rozwoju artystycznego, ale każdy członek zespołu musiał rzeźbić
swoją przyszłość, takie było założenie prof. Stanisława Hadyny. Jak to w
praktyce wyglądało?
J.R.: Oprócz szkolenia obowiązkowego
(lekcje baletu, śpiewu, muzyki, itd.) każdy członek zespołu miał
możliwości korzystania z wiedzy najlepszych pedagogów w Polsce, którzy na
stałe byli zatrudnieni w zespole. Wielu z nas brało dodatkowe lekcje gry na
fortepianie, na skrzypcach i innych instrumentach. Uczyliśmy się też teorii
muzyki. Ja po pewnym czasie zrezygnowałem z pianina i uczyłem się gry na
trąbce, ponieważ był to ulubiony instrument mego ojca. Niektórzy
członkowie zespołu studiowali zaocznie, np. prawo. Ja poświęcałem czas wolny
na doskonalenie mego zawodu. Często po wyczerpującej próbie zostawałem w
sali baletowej i pracowałem nad doskonaleniem kroków tanecznych, przysiadów,
piruetów, skoków, itd. W sztuce baletowej zawsze może być lepiej i trzeba
nieustannie dążyc do doskonałości. Jeśli potrafimy zrobić cztery piruety,
to dlaczego nie można zrobić ośmiu, tak jak to potrafił wielki tancerz
Barysznikow. Jeśli skaczemy już na pewną wysokość to dlaczego nie możemy
jeszcze wyżej. Dobry artysta baletu jest w nieustannej walce ze swoimi
słabościami i ciągle rozwija swoje fizyczne możliwości.
Zespȯł
„Mazowsze”
M.J.:
“Słoneczna Republika” to początkowa nazwa zespołu „Śląsk”, życie i pracę
zespołu w zamku w Koszęcinie niektórzy porównywali do życia w klasztorze,
jakie było Pana odczucie?
J.R.: To nie była
oficjalna nazwa zespołu, tylko przydomek. Ja zacząłem pracować w zespole
jako już zahartowany w szkole rosyjskiej. Byłem przyzwyczajony do ostrej i
bewzględnej dyscypliny , więc życie w Koszęcinie w żadnym stopniu nie
przypominało mi życia klasztornego. Pomimo surowego regulaminu zawsze
znajdowaliśmy sposoby na jego omijanie. Mieliśmy swoje sympatie wśród
dziewcząt, nawet klucze do ich internatu. Chodziliśmy do gospody, graliśmy w
brydża i często wracaliśmy do pokojów po 22:00. W późniejszych latach
zawierały się małżeństwa i byłoby niemożliwe, żeby małżeństwa musiały gasić
światło w swoich pokojach po godz. 23:00.
M.J.: Dlaczego założono zespół “Śląsk”
skoro było już “Mazowsze” ?
J.R.: ,,Mazowsze” nie miało w swoim
repertuarze ani pieśni, ani tańców śląskich, a więc ambicją województwa
śląskiego było wyjście na zewnątrz z tym pięknym folklorem. Przy pomocy
władz wojewódzkich oraz dzięki naciskom prof. Stanisława Hadyny,
Ministerstwo Kultury zgodziło się na powołanie zespołu ,,Śląsk”. Reszta
spraw spoczywała już w rękach profesora Stanisława Hadyny i
Elwiry Kamińskiej.
M.J.: O sukcesach występów
zagranicznych zespołu “Śląsk” czytałam w książkach Stanisława Hadyny: “W
słońcu Hellady”, “Pod niebem Allacha”, “Na podbój kontynentu”, skąd takie
zainteresowanie kulturą folkloru w innych krajach?
J.R.: W zachodnich państwach w tym czasie
nie istniały zespoły o takim profilu. ,,Śląsk” był pierwszym zespołem tego
rodzaju zza „żelaznej kurtyny”, stąd zainteresowanie było olbrzymie. Występy
w USA podbijały publiczność swoim kunsztem wykonawczym.
Piękno folkloru oraz urodziwa, wybrana
spośród tysięcy najzdolniejsza młodzież, oczarowywały wszystkich, którzy
mieli okazję obejrzeć występy. Tak też się działo we wszystkich krajach,
gdzie tylko zespół się pojawiał. Jestem przekonany, że polskie pieśni i
tańce ludowe ze swoją różnorodnością i bogactwem są jednymi z
najpiękniejszych na świecie. Występy z muzyką ludową w najlepszym wykonaniu
przyczyniały się do wzrostu poczucia dumy narodowej wśród Polaków za
granicą, jak rόwnież wzbudzały zachwyt widowni na całym świecie.
Członkowie zespołu „Mazowsze”
M.J.: Jaki
miało wpływ na Pana dalszy rozwój artystyczny przejście do zespołu
“Mazowsze”?
J.R.: W
,,Mazowszu” miałem okazję pracować pod kierownictwem pani Miry
Zimińskiej-Sygietyńskiej, od której - jako autorytetu - przejąłem wiele
arkanów związanych z pracą na scenie. Od choreografa Witolda Zapały
nauczyłem się metod kompozycji choreograficznych różniących się od tych,
które znałem. W sumie wzbogaciłem swoje umiejętności jako tancerz i
choreograf. W porównaniu do,, Śląska” balet w ,,Mazowszu” musiał uczyć się
śpiewu i to również wzbogaciło moje umiejętności.
M.J.: Miałam
szczęście zobaczyć występ zespołu “Mazowsze” w Teatrze Wielkim w Warszawie i
Pana jako artystę, jak również efekty działalności z grupami
folklorystycznymi w Montrealu. Jak określiłby Pan różnice w prowadzeniu
zespołu w Polsce i za granicą?
J.R.: W Polsce w
grupach tanecznych młodzież jest wyselekcjonowana, bardziej zdyscyplinowana
i oddana temu co robi. Natomiast do grup tanecznych w Montrealu przyjmuje
się każdego, kto wyraża chęć wstąpienia. Często to rodzice chcą, ażeby ich
dziecko poznało polski folklor, albo by swoje dziecko ujrzeć na scenie.
Dlatego jako pedagog często muszę różnymi metodami stymulować dzieci do
tańczenia i doprowadzić do pokochania polskiego folkloru. Staram się wtedy
wykorzystywać swoje talenty pedagogiczne.
M.J.: Pan miał
wielu świetnych nauczycieli i sam stał się pedagogiem. Co dawało Panu w tej
pracy największą satysfakcję?
J.R.: Największą
satysfakcją dla mnie jest oglądanie efektów mojej pracy podczas występów
młodzieży w tańcach z moimi układami choreograficznymi. Satysfakcją jest
też przekazywanie młodszemu pokoleniu tajników sztuki tanecznej, które sam
przejąłem od wybitnych przedstawicieli tego fachu.
Jerzy Rożycki z członkami
zespołu „Tęcza”
M.J.: 29
września 2012 uczestniczyłam w bankiecie z okazji 50-lecia Grup Tanecznych
przy Parafii Matki Boskiej Częstochowskiej w Montrealu, gdzie Pan był
honorowym gościem wieczoru, jakie pozostawił dla Pana wrażenia?
J.R.: Bal był
udany. Do skarbonki zespołu wpłynęło $1000, a to już sukces. Było mi miło
wysłuchać wielu komplementów pod moim adresem związanych z moją pracą od
pani Adeli Chmielarz, Konsula R.P., od Prezesa KPK –oddział Quebec pana
Edwarda Śliza, od pani prezes Komitetu Rodzicielskiego zespołu ,,Tęcza”
Krystyny Kosiorowskiej i wielu innych. W tak uroczystym dniu, przy moim
boku była moja rodzina. Wspaniale prowadzili cały bal moi wychowankowie
Sandi Kosiorowska i Robert Juszkiewicz, jestem z nich dumny. Wiele osób
pytało mnie dlaczego nie wystawiliśmy pełnego programu tańców, tylko ich
część. Nie sądzę ażeby dla organizatorów była ważniejsza ,,sztuka mięsa” niż
sztuka taneczna, może kierowali się ograniczeniami czasowymi . Wspaniała
była orkiestra pana Jerzego Pasternaka, która doskonale zabawiała wszystkich
obecnych na balu bogatą i różnorodną muzyką. Brakowało mi w jego
orkiestrze stałego członka tego zespołu, mianowicie kompozytora i
wspaniałego gitarzysty, pana Jerzego Petera. Na liscie zaproszonych gości
zabrakło kilku osόb
, ktόre
w dużym stopniu przyczyniły się do sukcesu zespołu, świetni pianiści
-akompaniatorzy , między innymi Radosław Rzepkowski. Bogatsza szata
graficzna programu jubileuszowego bankietu byłaby milej widziana w archiwum
wspomnień zespołu.
Bankiet 50-lecie Grup
Tanecznych przy parafii Matki Boskiej Częstochowskiej-Montreal
M.J.: Podczas bankietu nie wypowiadał
się Pan publicznie. Czy chciałby jeszcze coś Pan przekazać od siebie w tej
rozmowie?
J.R.: Nie przemawiałem na bankiecie, a to
z tego powodu, że nie byl to właściwy czas aby informować o moim ostatnim,
czynnym udziale w występie zespołu. Korzystając z naszej rozmowy, pragnę z
całego serca podziękować rodzicom tych dzieci, którzy przywożą je co tydzień
wieczorem na próby bez wzgędu na pogodę czy też trudne dojazdy. Szczególnie
wyróżniała się swoim poświęceniem rodzina Państwa Luderów. Wielkie
podziękowania dla Komitetu Rodzicielskiego na czele z panią Krystyną
Kosiorowską za pełne poświęcenie się dla dobra zespołu. Podziękowania dla
Duchowieństwa Kościoła Parafii Matki Boskiej Częstochowskiej oraz Komitetu
Parafialnego za bezpłatne udostępnianie zespołowi sali parafialnej.
Szczegόlnie dziękuję kochanej młodzieży, która tak wiernie uczęszczała na
próby, wierzyła we mnie i tak pięknie tańczyła na występach.
M.J.: A jakie
ma Pan plany na przyszłość?
J.R.: Nadal będę udzielał prywatnych
lekcji tańców różnych narodów. Będę też służył pomocą dla zespołu „Tęcza”
oraz będę konsultantem dla innych zespołόw
folklorystycznych. Wreszcie zabiorę się do napisania trylogii (Rosja,
Polska, Kanada) poświęconej losom mego życia oraz kariery artystycznej.
Powrócę do moich hobby, czyli do komponowania muzyki i do malarstwa.
Chciałbym jeszcze
spróbować rzeźbiarstwa.
M.J.: Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcia pochodzą
z prywatnego archiwum pana J. Różyckiego