Marek Żółtak, artysta malarz

Ilustracja muzyczna: Justyna Gabzdyl - fortepian.

Spotkanie prowadził Jerzy Adamuszek.

28 lutego 2013 (czwartek), godz. 19:30

Marek Żółtak traktuje malarstwo jako pasję życiową. Od najmłodszych lat fascynował się rysunkiem. Być może miał na to wpływ jego ojciec, który dość nieźle rysował, jego ciocia, która malowała świetne akwarele, a także Jego starszy brat Andrzej. Początkowo zamierzał studiować malarstwo na krakowskiej ASP, ale po odwiedzeniu wystaw rysunku i malarstwa studentów Wydziału Architektury Politechniki Krakowskiej im. Tadeusza Kościuszki, zdecydował się na studia właśnie tam. Dziekanem tego wydziału był wtedy profesor Wiktor Zin, piewca piękna architektury polskiej i świetny rysownik oraz twórca niezapomnianych programów telewizyjnych "piórkiem i węglem".

Marek Żółtak

W okresie studiów Marek organizował wiele wystaw malarskich w rodzinnym Busku-Zdroju. Już jako architekt, w 1979 r. otrzymał zamówienie od księdza prałata Zdzisława Peszkowskiego z Detroit na wykonanie pokaźnej pracy malarskiej, służącej jako kurtyna do ruchomej szopki przedstawiającej Tysiąclecie Kościoła w Polsce. Patronat nad tym sprawował arcybiskup Filadelfii, kardynał Jan Józef Król. W okresie nowoczesnej technologii, która jest bardzo związana z profesją architekta, Marek nie oddala się od sztalug, ale wprost przeciwnie, dużo maluje. Szczególnie fascynuja Go przyroda i architektura, które przetwarza na swój sposób. Według Niego architektura i malarstwo charakteryzują się kreatywnością, oczywiście każda na swój sposób . W Jego pracach można dostrzec wpływy architektury, ale formy architektoniczne przekazywał bardzo spontaniczne i w sposób „rozmalowany”. Jeszcze podczas studiów w Krakowie zapoznał się z techniką malowania szpachlą, która stała sie bardzo charakterystyczna w Jego twórczości. W tamtym okresie fascynował się także akwarelą, która obok malarstwa sztalugowego jest również bardzo ważna. Osoba, która w niezwykły sposób przyczyniła się do sukcesów artystycznych Marka Żółtaka jest Jego żona Grażyna. Posiadając spontaniczną zmysłowość i wyczucie koloru, jest ona od wielu lat pierwszym i bardzo istotnym krytykiem twórczości swojego męża. Obrazy Pana Żółtaka były kilkakrotnie wystawiane w Konsulacie RP i w Biurze Radcy Handlowego w Montrealu. W 2006 miał wystawę w Ambasadzie RP w Ottawie. Jego prace można podziwiać w galeriach Montrealu, Quebeku i Toronto. Kilka razy miał organizowane wystawy na terenie prestiżowych klubów golfowych oraz w montrealskim Kasynie. Prace malarskie Marka Żółtaka są w posiadaniu poważnych firm i kolekcjonerów indywidualnych (np. kolekcja papieska w Watykanie, Ernest & Young, Bombardier, Morneau Sobeco, Dotemtex Recherche de cadres, KWA, Konsulat Generalny RP w Montrealu oraz wielu kolekcjonerów prywatnych).

 

Wywiad z Markiem Żółtakiem:

 

1. Jerzy Adamuszek (JA): Większość psychologów twierdzi, że dzieciństwo ma bardzo duży wpływ na to, kim zostaniemy w przyszłości. Jak było w Pańskim przypadku?

Marek Żółtak (MŻ):

To prawda, gdyż od najmłodszych lat miałem bezpośredni kontakt z  ludźmi utalentowanymi i to w mojej najbliższej rodzinie. Mój ojciec, Zdzisław, nieźle rysował, jego siostra, ciocia Janeczka, tworzyła bardzo ciekawe i dojrzałe akwarele, a mój starszy brat, Andrzej, świetnie rysował i malował. Ja sam, od dzieciństwa, fascynowałem się ołówkiem. Mój nieodżałowany ojciec zawsze pragnął, abym został muzykiem i, gdy miałem 11 lat, kupił mi akordeon. Chociaż ćwiczyłem wytrwale, nie doczekał się dobrze grającego syna, ponieważ zmarł dwa lata później. Uważam, że każdy artysta z prawdziwego zdarzenia posiada wrodzony talent. Można się dużo w życiu nauczyć, ale nie można bez wrodzonego talentu przekroczyć pewnego, powiedziałbym poziomu tworzenia, spełniając się arytystycznie.

2. JA: W okresie dorastania i w latach młodzieńczych kształtujemy swoją osobowość i rozwijamy swoje pasje. Jak przebiegał ten proces u Pana?

MŻ:

Jak już wspomniałem, moje dzieciństwo oraz pierwsze lata szkolne miały ogromny wpływ na moje późniejsze życie. Będąc może 4-letnim chłopcem, już dobrze rysowałem. Rodzice nie mogli zrozumieć, dlaczego często rysowałem ukrzyżowanego Chrystusa. Być może fascynowała mnie trudność połączenia osoby z figurą geometryczną jaką jest krzyż?  Ale myślę, że wpływ na to miał głównie obraz ukrzyżowanego Chrystusa wiszący na czołowej ścianie w pokoju mojej babci, na który prawie codziennie patrzyłem. Na Placu Targowym w Busku-Zdroju był sklep z zabawkami. Jego wlaścicielce tak się podobały moje rysunki, że proponowała mi ich zamianę na zabawki. Oczywiście zgadzałem się chętnie i często dzieliłem się nimi z kolegami.W starszych klasach szkoły podstawowej, dwóch moich kolegów sprawiło, iż zainteresowałem się chemią. Polubiłem ją do tego stopnia, że u jednego z nich, Marka, urządziliśmy małe laboratorium chemiczne w suszarni na tytoń (Marek skonczył później chemię na Politechnice Krakowskiej i odnosi sukcesy w tej branży). W podstawówce nie miałem problemów z nauką. Nauczyciele, znając moje zdolności artystyczne, dawali mi do wykonywania gazetki ścienne na różnego rodzaju okoliczności – miałem jakby “stały etat”.  Na przeróżnych akademiach angażowano mnie również do gry na akordeonie – to była moja druga pasja. W szkole średniej, w Liceum Ogólnokształcącym im.Tadeusza Kościuszki w rodzinnym Busku-Zdroju kontynuowałem tę działalność. Wykonanie gazetek było tutaj oczywiście na wyższym poziomie i utwory grane na akordeonie też były bardziej zaawansowane, np. “Czardasz” Montiego, “Poemat” Zdenka Fibicha czy “Lot trzmiela” Rachmaninowa. Te były często wykonywane przy akompaniamencie starszego kolegi, pianisty Zbyszka Mizdraka, który - po ukończeniu konserwatorium w Warszawie - jest obecnie tenorem w Hamburgu.

 

Autoportret

 

3. JA: Wybrał Pan studia na Wydziale Architektury, dlaczego?

MŻ:

To był przypadek, czy może raczej zbieg okoliczności. Marzyłem o malarstwie na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Ze świadectwem dojrzałości i kilkoma pracami malarskimi zgłosiłem się na Plac Matejki w Krakowie z prośbą o dopuszczenie mnie do zdawania egzaminów wstępnych z rysunku na wydzial malarstwa. Nie wiedziałem wtedy, niestety, o obowiązku wcześniejszego przedstawienia prac specjalnej komisji. Oczywiście nie zostałem dopuszczony do egzaminów. Zrozpaczony, przypadkowo znalazłem się przed budynkiem Politechniki Krakowskiej im.Tadeusza Kościuszki (to ciekawe, że i moje liceum w Busku-Zdroju i Politechnika Krakowska mają tego samego patrona). Odwiedziłem Wydział Architektury i byłem zdumiony poziomem studenckich prac rysunkowych i malarskich, które wisiały na ścianach szerokich korytarzy uczelni (były to dawne koszary austriackie). Natychmiast skierowałem się do  dziekanatu tego wydziału z prośbą o udostępnienie odpowiednich dokumentów pozwalających na przystąpienie do egzaminu z rysunku. Zdanie tego egzaminu było warunkiem do przystąpienia do egzaminów z matematyki, z fizyki i z języka obcego. Te egzaminy odbywały się w tym samym czasie co egzaminy na wszystkie pozostałe uczelnie w kraju.

4. JA: Rocznik 51-y powojennego wyżu demograficznego: ilu było wtedy kandydatów na jedno miejsce architektury u profesora Zina? (kiedy ja zdawałem w roku 1974, było ich 15 na jedno miejsce).

MŻ:

Pragnąłbym sprostować:  kiedy zdawałem egzaminy w roku 1969, profesor Wiktor Zin nie był jeszcze dziekanem, lecz kierownikiem katedry architektury polskiej i przewodniczącym komisji egzaminacyjnej z rysunku. Dopiero dwa lata później został on dziekanem wydziłlu i sprawował tę funkcję przez kilka kadencji. Pamiętam, że podczas zdawania egzaminu z rysunku, było wielu kandydatów na jedno miejsce, mże 12 lub 13. Później ta liczba zmalała do 5 gdyż tylko osoby, które zaliczyły egzamin z rysunku zostały  dopuszczone do nastepnej fazy egzaminacyjnej. Szczęśliwie znalazłem się w tej grupie. Ciekawe było to, że wiekszość uczestników tych egzaminów pobierała przedtem korepetycje, natomiast ja mogłem liczyć tylko na siebie i swoją wrażliwość oraz talent. Egzamin z rysunku zdałem chyba na czwórkę, co było dużym osiągnięciem, gdyż większość uczestników odpadła. Później, w czasie studió, rysunek i malarstwo (głównie akwarela) były zawsze moją mocną stroną, przez co zyskałem sobie uznanie u kierownika katedry prof. Katarzyny Wróblewskiej. Przed wyjazdem do Austrii wczesną wiosną 1981 roku spotkałem tę starszą już Panią i pokazałem jej kilka moich ostatnich prac akwarelowych oraz olej na desce pt. “Tuchów pod Tarnowem”. Była zachwycona i chcąc mnie zatrzymać w kraju obiecała duże poparcie zwiazane z przyjęciem mnie na III rok wydziału malarstwa krakowskiej ASP bez zdawania egzaminów. Odmowiłem wtedy, gdyż już definitywnie podjąłem decyzję opuszczenia kraju. Uważam jednak, że było to najwyższe wyróżnienie, jakie mnie spotkało w mojej  twórczości malarskiej. Wracając do profesora Zina: podczas wykładów rysował on i opowiadał w podobny sposób (chociaz bardziej wnikliwie) jak to robił w niezapomnianych programach telewizyjnych z lat 70-ch cyklu “Piórkiem i węglem”. Asystenci wymieniali zarysowane arkusze na nowe i w ten sposób wielu z nich stało się szczęśliwymi posiadaczami  świetnych rysunków profesora. On zgadzał się na to. Pragnąłbym dodać, że podczas stuów w Krakowie, moim bardzo dobrym znajomym, starszym ode mnie o 2 lata sąsiadem z piętra słynnego domu sudenckiego na Bydgoskiej, gdzie mieścił się słynny klub “Pod Przewiązka”, był Andrzej Mleczko.

Sylwetka tego satyrycznego rysownika i karykaturzysty jest tak znana, iz zbędne jest chyba jej przypominanie. Często grywaliśmy w bridża, wypijając przy tym sporo grzańca (to była moja specjalność).

 

Ulica Kanonicza w Krakowie, olej. Obraz namalowany dla Jana Pawła II.

 

5. JA: Z Pana rodzinnym Buskiem był również zwiazany bard, legenda lat 70-ch nie tylko Krakowa, WojtekBelon - poeta, pieśniarz, artysta przez duże “A”. Znaliście się?

MŻ:

Wojtek Belon był o rok młodszy ode mnie i poznałem go w buskim liceum. Ja  byłem wtedy w klasie X-ej, a Wojtek w I-szej (numeracja poziomów licealnych została wtedy zmieniona, gdyż mój rocznik był ostatnim z 7 klasowej szkoły podstawowej). Ponieważ często brałem udział w akademiach licealnych jako akordeonista  a ponadto miałem całkiem niezły głos i trochę słuchu, Wojtek zaproponował mi wtedy współpracę w nowo utworzonej “Wolnej Grupie Bukowina”. Niestety zrezygnowałem, gdyż byłem wtedy zafascynowany pracami olejnymi i moje ambicje związane były z krakowską ASP. Mimo to przyjaźniliśmy się z Wojtkiem i często spotykaliśmy się w naszych domach. Ostatnim razem spotkałem go na rynku krakowskim wiosną 1981go roku na miesiąc przed opuszczeniem kraju. Zaprosiłem go wtedy na piwo do studenckiego klubu Jaszczury. Wiadomość o jego śmierci w kwiecie wieku (w 1985 r) napełnila mnie ogromnym żalem i bólem i uzmysłowiła mi ogromną stratę dla naszej kultury.

6. JA:Wroćmy jednak na słynny Wydział Archtektury Politechniki Krakowskiej. Dlaczego właśnie on był wtedy uważany za najlepszy w Polsce?

MŻ:

Może nasz wydział jako całość nie był uznawany za najlepszy, gdyż warszawski Wydział Architektury był chyba wtedy wyżej notowany, ale uczelnia krakowska z pewnością uznawana była za najlepszą w kraju, jeśli chodzi o poziom przedmiotów artystycznych: rysunku, malarstwa oraz rzeźby. Być może związane to było z codziennym obcowaniem z najpiękniejszym pomnikiem architektury, jakim bez wątpienia jest Kraków oraz z jego tradycją.

Tuchów koło Tarnowa, olej na desce.

 

7. JA: W latach 70-ych  w Polsce – jak pamiętamy – artyści często wyjeżdżali z Polski na tzw: “saksy”. Czy Pan także to robił?

MŻ:

Zdarzyło mi się to w roku 1972, kiedy przebywałem przez trzy miesiące w Detroit dokąd zostałem zaproszony przez mojego stryja. Chociaż mogłem tam zostać dłużej, a może i na stałe, zrezygnowałem z tej możliwosci i z odrobiną grosza wróciłem do kraju. Wyjazd ten kosztował mnie jednak utratę jednego roku studiów i konieczność skorzystania z urlopu dziekanskiego.

Po studiach pracowałem zawodowo oraz organizowałem wystawy (jedna w Krakowie i kilka w Domu Kultury w Busku-Zdroju, zwanym dzisiaj Domem Kultury im. Wojtka Belona). Pierwszą pracę zawodową rozpocząłem w Pracowni Centrum miasta Krakowa, gdzie przygotowywałem,  pod nadzorem świetnych architektów,  założenia pod przyszły dworzec kolejowy i stacje metra. Pracownia ta wykonała także znane przejście podziemne koło dworca krakowskiego oraz inne przejścia podziemne w Krakowie. To przy stacji kolejowej za Wisłą przy obecnej ulicy Starowiślnej oraz drugie, blisko AGH, były mojego autorstwa. W tamtym okresie zdobyłem także pierwsze miejsce w ogólnopolskim konkursie na budynek stacji kolejowej w Tuchowie pod Tarnowem (tam właśnie powstała rownież moja praca olejna na desce). Później pracowałem jakiś czas w Pracowni Tysiąclecia w Chorzowie, a tuż przed wyjazdem z Polski - w Dąbrowie Górniczej.

8. JA: Czy miał Pan osobisty kontakt z księdzem Peszkowskim?

MŻ:

Z księdzem prałatem Zdzisławem Peszkowskim miałem, niestety, tylko kontakt listowy i telefoniczny. To właśnie on zaproponował mi namalowanie kurtyny do ruchomej szopki na temat Tysiąclecia Kościoła Polskiego. Pomysłodawcą tego projektu był mój przyjaciel z wydziału, architekt Zbigniew Baran, który wyemigrował do Stanów i do dzisiaj mieszka w Orchard Lake koło Detroit, i to on nawiązał pierwszy kontakt z prałatem Peszkowskim. Na namalowanie tej kurtyny, poświęciłem w 1979 roku pięć miesięcy bezpłatego urlopu. Obraz ten, o dość pokaźnych wymiarach 2.40 m x 4.80 m, znajduje się w Zakładach naukowych seminarium duchownego w Orchard Lake. Kiedy wraz z rodziną odwiedziłem to miejsce w roku 1990, ksiądz prałat Peszkowski przebywał akurat w Polsce w zwiazku z projektem upamiętnienia ofiar Katynia, a więc nigdy nie spotkaliśmy się twarzą w twarz.

 

Kurtyna o wymiarach 4.80 x 2.40 m do ruchomej szopki przedstawiającej

TYSIĄCLECIE  KOŚCIOŁA W POLSCE, Orchard Lake, USA.

 

9. JA: Jak rodząca się Solidarność wpływała na Was, artystów-malarzy?

MŻ:

Dla ludzi o podobnych do moich poglądach politycznych, Solidarność była  nadzieją na lepsze jutro. Sztuka była wtedy również -  niestety -  cenzurowana. Inaczej mówiąc, nie mieliśmy łatwego życia. Nawet moja wcześniej wspomniana praca (1000- lecie Kościoła Polskiego) ze wzgledu na zawarte w niej elementy, została przesłana do Detroit dyplomatyczną pocztą Prymasa, aby uniknąć cenzury. Ostatni rok przed opuszczeniem kraju, spędziłem jako kierownik działu budowlanego Zakładów Naprawczych Przemysłu Węglowego w Dąbrowie Górniczej. Było to dla mnie konieczne do uzyskania uprawnień projektowych. Byłem wtedy członkiem Solidarności na terenie kopalni węgla kamiennego Aleksander Zawadzki. Zostałem nawet kandydatem na przewodniczacego komisji rewizyjnej w zbliżających się wyborach związkowych, ale moja decyzja opuszczenia kraju i wyjazdu do Austrii przekreślila to wszystko.

10. JA: Co w Waszym przypadku było powodem emigracji? I dlaczego Montreal?

MŻ:

Ze względu na poglądy polityczne i oficjalne manifestowanie swoich przekonań w miejscach pracy miałem zawsze poważne problemy. Dyrektor ostatniego zakładu, członek egzekutywy komitetu PZPR, nie znosił mnie i jak tylko mógł, utrudniał mi życie. Gdy zaproponowano mi dodatkową pracę, nauczyciela rysunku dla dzieci z lokalnej spoldzielni mieszkaniowej, zgodę na jej podjęcie musiał wyrazić właśnie dyrektor macierzystego zakładu. Mimo że posiadałem licencję instruktora rysunku kategorii I –szej (wydaną przez WK U W w Katowicach) i że praca nie koligowała z obowiązkami w zakładzie macierzystym - on oczywiście odmówił.

 

Marek Żółtak z żoną Grażyną

 

Moja żona rownież nie otrzymała posady technika dentystycznego, mimo że spelniała wymogi i było na to zapotrzebowanie. Mieliśmy już dwóch synów:  Daniela (ur. w 1976) oraz  Wojtka (ur. w 1980). Zdecydowaliśmy z żoną, że najpierw ja sam wyjadę z kraju a potem ich sciągnę. Przebywając w Austrii myślałem początkowo o emigracji do Australii lub Nowej Zelandii, ale po wielu przemyśleniach zdecydowałem się na Kanadę. Miałem nadzieję, że do Montrealu polecę z całą rodziną. Niestety, mojej żonie z dziećmi nie dano paszportu i czekałem na nich w Montrealu około dwóch lat. Było to powodem depresji, ale po ich przylocie bylem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

Dlaczego Montreal?  Zawsze bylem urzeczony językiem i kulturą francuską, a szczególnie malarstwem. Oprócz tego kontynent amerykanski był dla mnie od najmłodszych lat symbolem wolności. Te czynniki wpłynęły na to, że mieszkamy tutaj już ponad trzydzieści lat.

11. JA: Po ilu latach poczuł Pan solidny grunt pod nogami i mógł tworzyć?

MŻ:

Wydaje mi się, że obecnie mój byt materialny znacznie się ustabilizował, chociaż trudno tutaj mówić o absolutnej stabilności. Mój byt znacznie się polepszył od wiosny 1988-go roku, kiedy zostałem zatrudniony  na stanowisku starszego kreślarza architektury w dziale inżynierii Radio-Canada w Montrealu. Nie miałem wtedy jeszcze licencji, a egzaminy zdałem dopiero w 1991 i od wiosny 1992 roku posiadam uprawnienia do oficjalnego używania tytułu architekta, który tutaj jest zarezerwowany wyłącznie dla członków związku. Tworzyć zacząłem ponownie pod koniec lat 80-tych pracując w Radio-Canada.

Outremont en hiver. Olej

 

12. JA: Jaki wpływ na Pańską karierę artystyczną miała praca w Radio-Canada?

MŻ:

To właśnie praca w Radio-Canada była dla mnie punktem zwrotnym, dając mi możliwość poświęcenia się mojej pasji - malarstwu. Po pierwsze, ze względu na rożnego rodzaju nadzory budowlane związane z projektami, które właśnie w Montrealu były opracowywane dla całej Kanady (nasze biuro było biurem centralnym) zwiedziłem praktycznie wszystkie prowincje od Pacyfiku do Atlantyku. Tym samym poznałem piękno i różnorodność tutejszego pejzażu, co przekładałem wielokrotnie na płótno. Po drugie, pracując w zakładzie, który z naturalnych powodów związany był i jest ze środowiskiem artystycznym, w krótkim czasie zorientowałem się, że mam tam możliwości organizowania imprez artystycznych. Już w roku 1991 byłem pomysłodaąca i współorganizatorem zbiorowej wystawy malarskiej, w której brało udziłl kilku architektów, fotografów i grafików. Po wspomnianej wystawie pomyślałem, że być może nadszedł czas na współpracę z lokalną galerią. W rok później, wkrótce po mojej wystawie indywidualnej w Radio-Canad, rozpocząłem współpracę z najwiekszą znaną wówczas galerią “Yves Laroche” w Starym Montrealu. Później przybyło kilka kolejnych galerii oraz rozpoczęły się wystawy zbiorowe i indywidualne, których zebrało się grubo ponad 30 w ciągu ostatnich 20 lat.

13. JA: Czy jako architekt musiał Pan opanować nowe technologie planowania za pomoca komputera?

MŻ:

Oczywiście, że tak, chociaż początkowo miałem wiele oporów z racji mojej pasji malarskiej. Muszę przyznać ze wstydem, że tak naprawdę zacząłem używać techniki komputerowej, a dokładnie systemu Auto-Cad, dopiero od roku 1999.

14. JA: Wydaje mi się, że większość Polonii kojarzy Pana raczej z malarstwem, zgadza się?

MŻ:

Oczywiście że większość Polonii kojarzy mnie bardziej z malarstwem niż z architekturą, zapewne z powodu moich wielu wystaw w Konsulacie RP w Montrealu oraz obecności moich obrazów na różnych bazarach i uroczystościach (np. Bal Chopina), podczas których podarowałem wiele prac na cele charytatywne. Ponadto do roku 1996-go nie byłem znany Polonii jako architekt, gdyż pracowałem zawodowo w firmach prywatnych lub ostatnio w Radio-Canada i nie wykonywałem projektów indywidualnych (z wyjątkiem kilku projektów domów, ale poza środowiskiem polonijnym). Obecnie dość często zdarza mi się przygotowywać projekty dla osób prywatnych  z Polonii.

Klub sportowy "Białe Orły", projekt okładki.

 

15. JA: Jak ważną rolę pełnią wystawy w Pańskim przypadku?

MŻ:

Wydaje mi się, że każda wystawa jest bardzo ważna dla artysty, gdyż pomaga ona zaistnieć danemu artyście w miejscowej społeczności. Bardzo istotnym wskaźnikiem sukcesu artysty jest jego popularność (obojętne czy jest to malarz, rzeźbiarz, czy muzyk). Wkładam dużo serca w przygotowanie każdej wystawy i - kierując się wrażliwością zapraszanych osób - skrupulatnie zestawiam listę gości. Wysyłam  zaproszenia, potem przypominam  telefonicznie lub e-mailem i zawsze staram się, aby gości było jak najwięcej.  Każda moja wystawa posiadała doskonałą  oprawę muzyczną (pomagali mi w tym moi dobrzy znajomi tacy jak np. świetny pianista Radosław Rzepkowski, czy znakomity tenor Andrzej Stec). Okazuje się, że jest to dobra metoda, czego dowodem jest ilość prac sprzedanych podczas wystaw, a szczególnie podczas wernisaży, gdzie mamy do czynienia z bezpośrednim kontaktem między artystą a odbiorcą. Dzięki wystawie w Konsulacie RP w Montrealu otrzymałem świetną ofertę od dyrektora administracyjnego znanej firmy Ernst & Young z Montrealu, która kilka lat temu zakupiła do swojego biura w centrum Montrealu sześć moich prac olejnych dużego formatu. Bardzo dużo moich obrazów znajduje się w prywatnych zbiorach, co łączy się automatycznie z polecaniem moich prac innym kolekcjonerom i sporadycznym nabywcom.

W Mont-Tremblant

 

16. JA: Czy technika szpachlowa, którą Pan stosuje, jest popularna wśród malarzy?

MŻ:

Trudno powiedzieć czy jest ona popularna, ale za to jest specyficzna i podoba się wielu odbiorcom. Maluję szpachlą, używając farby prosto z tuby i bawię się przy tym kolorem oraz światłem.W malarstwie nie jest istotne jak i czym się maluje, liczy się efekt końcowy. Ważne jest rownież, jak czuje się dany artysta używając takiej czy innej techniki. Ja, od wielu lat, najlepiej spełniam się artystycznie w pracach olejnych używajac właśnie szpachli. Moje akwarele, które oczywiście są malowane pędzlem, także się podobają, ale z wielu względow w dzisiejszych czasach jest więcej chętnych  na prace olejne niż na akwarele czy rysunki, chociaż są to bez wątpienia świetne techniki, a akwarela jest nawet uznawana przez wielu za najtrudniejszą technikę malarską.

 

17. JA: Jaka jest rola najbliższej rodziny w Pańskim działaniu?  Czy może któryś z synów poszedł w ślady ojca?

MŻ:

Moja rodzina, a szczególnie moja żona Grażyna, odgrywała i cały czas odgrywa ogromną rolę w mojej twórczości. Być może byłbym w lepszej sytuacji finansowej realizując się głównie jako architect, a nie jako artysta malarz, ale malarstwo było i jest moją pasją. Kiedy straciłem pracę w Radio-Canada, moja żona, ciężko pracując, dodawała mi sił i energii. Pragnęła, abym realizował się właśnie w tym, co kocham najbardziej czyli w malarstwie. Zachęcała mnie do pracy twórczej. To właśnie ona przez swoją wrażliwość i wyczucie koloru była i jest moim najważniejszym krytykiem i absolutnie wierzę w jej instynkt oraz w prawidłową i bezstronną ocenę moich prac. Wierzę, że uda mi się kiedyś osiągnąć prawdziwy sukces i będzie to w dużej mierze dzęki Grażynie.

 

Marek Żółtak z synem Danielem

 

Synowie oczywiście doceniaja moją tworczość. Wojtek, dyrektor sprzedaży  BMW- West Island, przez swoje kontakty pomógł mi w sprzedaży wielu obrazów i ma w planie zorganizować mi u siebie porządny wenisaż. Natomiast Daniel świetnie kiedyś rysował, jest wrażliwy muzycznie i posiada niezły głos. Kiedyś nawet został przyjęty do znanego montrealskiego chóru dziecięcego Les Petits Chanteurs du Mont-Royal, ale  zrezygnował mimo próśb z naszej strony. Nie poszedł w moje ślady i obecnie pracuje w klinice fizjoterapii w Valleyfield. Obaj synowie świetnie kiedyś grali w piłkę nożną (młodszy, Wojtek, przez kilka lat był dość skutecznym lewym pomocnikiem w naszej drużynie piłkarskiej Białe Orły). Jedyną pozostałą pasją moich synów jest wędkarstwo, w którym odnoszą wiele sukcesów.

Fleuve St-Laurent a Quebec. Olej.

 

18. JA: Wiemy że Pańskie obrazy zdobią wiele domów, instytucji, muzeów. Jakie są dalsze Pańskie marzenia, a może plany?

MŻ:

Największym moim marzeniem jest obecność artystyczna w amerykańskich galeriach i  czasopismach artystycznych (Boston, Chicago, Nowy Jork). Wierzę  mocno, że osiągnę ten zamierzony cel. Wszyscy doskonale wiedzą że każdy artysta, który pragnie osiągnąć prawdziwy sukces artystyczny i który pragnie być doceniony, musi dać się poznac właśnie na rynku amerykańskim. W ciągu najbliższego roku muszę przygotować odpowiednią ilość prac do galerii amerykanskich i pracować nad kontaktami. Posiadam już pewne dane, pomysły i kontakty, ale jest jeszcze za wcześnie bym mógł podzielić się nimi z Państwem. W ciągu ostatnich dwóch lat otrzymałem kilka zamowień z Europy, z USA i z Toronto, dzięki mojej stronie internetowej.

(kliknij, aby uzyskać powiększenie)

 

Pasja Marka Zółtaka 

Mieszkający od 1981go roku w Montrealu, Marek będąc architektem z wykształcenia przez wiele lat zadawał sobie proste  pytanie: kim ja właściwie jestem: architektem czy malarzem? Od wczesnej młodości fascynował się rysunkiem, a w latach gimnazjalnych odkrył w sobie zamiłowanie do koloru, które transformował na płótno. W latach akademickich w Krakowie zaczął pasjonować się techniką akwarelową, która złagodziła jego prace olejne. Na początku lat 70tych namalował pierwszą pracę olejną szpachlą. To właśnie ta technika stała się dominująca w jego twórczości malarskiej i trwa ona do dnia dzisiejszego. Jego prace przesycone energią, kolorem i światłem czesto wymykają się z ram. Prace olejne malowane szpachlą, grubymi plamami mają w sobie spontaniczność akwareli. W jego twórczości wyrażnie dostrzec można wpływ natury, którą Marek traktuje jako swojego prawdziwego mistrza.

Chateau Frontenac, Quebec. Olej.

Kraków, przez odbyte tam studia na wydziele architektury, a póżniej kilka lat pracy, stanowi w jego życiu rozdział szczególny. Będąc architektem i jednocześnie artystą malarzem, ukochał tamte miejsca, a także ludzi tam tworzących (Wyspiański z jego poezją oraz freskami w klasztorze Franciszkanów, a szczególnie z jego najpiękniejszym, jego zdaniem, witrażem świata ’’BOG  OJCIEC - STAN  SIE’’, Mechoffer, Matejko, Cybisowie i tak wielu, wielu  innych, dawnych jak i współczesnych). W roku 1979, na zlecenie księdza prałata Zdzisława Peszkowskiego z Orchard Lake, Michigan i pod patronatem nieżyjącego już kardynała Jana Józefa Króla, arcybiskupa Filadelfii, wykonał kurtynę (olejną prace malarską o wymiarach 5m x 2.5m wys.) do ruchomej szopki przedstawiającej TYSIĄCLECIE  KOŚCIOŁA W POLSCE. To wszystko mieści się w sali teatralnej zakładów naukowych w Orchard Lake koło Detroit. Tak jak i my wszyscy głęboko przeżył śmierć Ojca Swiętego. Po wpływem tej tragicznej chwili namalował akwarelę przedstawiającą błogosławiącego Papieża, a poniżej wzgórze wawelskie o zachodzie słońca. Oprócz pejzaży maluje także martwe natury oraz kwiaty. Są one nacechowane wewnętrzną energią i tracą swoją sztywność. Dla niego najważnieszymi elementami malarstwa są kolor i światło. W jego działalności artystycznej przeważa wlaśnie dynamika, kolor i światło. Stopniowo Marek oddala się od realizmu i zmierza w stronę nowych środków ekspresji i abstrakcji. Szczególnie jest to widoczne w jego ostatnich pracach. Artysta bierze udział w wielu wystawach zbiorowych oraz indywidualnych. Ostatnio trwa wystawa jego prac na Wydziale Ekonomiczno-Handlowym Ambasady RP w Montrealu. Niebawem będzie eksponowł swoje prace w klubie golfowym Le Mirage (klub ten jest własnością Celine Dion) oraz w Konsulacie Generalnym RP w Montrealu. Prace Marka są w posiadaniu wielu kolekcjonerów oraz firm europejskich i amerykańskich (między innymi znajdują się one w Watykanie, w kolekcji firmy Bombardier i innych). Jego prace są eksponowane w wielu galeriach prowincji Quebec (m. innymi w Galerii Art & Culture w Starym Montrealu oraz Galerii Laroche Denis w miescie Quebec) oraz w Crescent Hill Gallery w Mississauga (Ontario) i w Westmount Gallery w Toronto. 

Pisane w Montrealu, 16go kwietnia, 2005 roku przez Maćka Jankowskiego, architekta i akwarelistę

 

Relacja ze spotkania

Trochę obawialiśmy się frekwencji, ponieważ dzień wcześniej napadało w Montrealu dość dużo śniegu. Na szczęście drogi były już przejezdne i publika dopisała.

Mar
ek Żółtak wcześniej wywiesił na jednej ze ścian sali konsulatu dziesięć swoich obrazów, aby przychodzący na spotkanie mogli je oglądać już przed rozpoczęciem. Mini wystawę rozpoczynał obraz martwej natury, który artysta namalował, kiedy miał 16 lat. Kolejne trzy były również przywiezione z Polski, a pozostałe namalowane już w Montrealu. Gość Wieczoru wpadł na pomysł, aby przynieść wino i ser i tym przywitać swoich przyjaciół, znajomych i sympatyków swojej sztuki. Były również serwowane przez konsulat herbatniki, cukierki czekoladowe i napoje.

Justyna Gabzdyl

Po zajęciu miejsc, Justyna Gabzdyl Mazurkiem B-dur op. 17 Fryderyka Chopina stworzyła prawdziwą atmosferę wieczoru. Witanie gości rozpocząłem od gospodarzy imprezy: Konsula Generalnego RP Andrzeja Szydło i panią konsul Adelę Chmielarz, która zakończyła już swoją drugą przedłużoną kadencję. Podziękowałem jej za współpracę w organizacji obu cyklów spotkań: Są Wśród Nas i Spotkań Podróżniczych. Pani Adela rozpoczęła pracę w Montrealu końcem lat 90-ych (po pierwszej kadencji miała przerwę). Oprócz obowiązków służbowych, była osobiście zaangażowana, za co Jej wszyscy bardzo dziękujemy.

Wywiad z Markiem Żółtakiem przeprowadziłem w dwóch dłuższych blokach. Bardzo ciekawie przedstawił On okres studiów w Krakowie. Każdy
, kto tam studiował, ma szczególnie miłe wspomnienia, ponieważ Kraków ma swoją specyfikę. Można pokochać stary gród Kraka już po pierwszej wizycie. Potem opowiadał o zaangażowaniu w "Solidarności" i emigracji do Montrealu. Ponieważ obowiązki rodzinne były i są najważniejsze dla Niego, pan Marek długo czekał na moment, aby mόc się oddać swojej pasji życiowej - malarstwu.

W osobnym bloku nasz Artysta przedstawił na dużym ekranie zestaw ciekawych zdjęć z prywatnego albumu, oraz wybrane zdjęcia obrazów. Obrazów, które również zostały nabyte przez kilku Jego znajomych i przyjaciół przybyłych na dzisiejszy wieczór. Poprosiłem o kilka zdań do mikrofonu, Grażynę Żółtak, żonę pana Marka oraz Jego przyjaciela po fachu, Janusza Migacza, który rok temu był "gościem wieczoru" SWN. Pozostałe utwory, które pani Justyna wykonała w ramach ilustracji muzycznej to: Mazurek e-moll op.5 Ignacego Jana Paderewskiego, Moment Musical b- moll op.16 Sergeja Rachmaninowa oraz Etiudę Koncertową " Finale" op. 40 Nikolaja Kapustina. Etiudę Georga Gershwina /Earla Wilda pt. " The Man I Love" nasza wspaniała pianistka zadedykowała "gościowi wieczoru".
 

Od lewej: Jerzy Adamuszek, Justyna Gabzdyl, Andrzej Szydło, Grażyna Żółtak, Marek Żółtak

Po oficjalnej części spotkania stały fotograf cyklu, Maria Jakόbiec, poprosiła do wspólnego zdjęcia występujących w programie oraz żonę pana Marka, Grażynę i Konsula Generalnego RP w Montrealu, Andrzeja Szydło.

Pod koniec spotkania przyszedł przyjaciel Marka Żółtaka, Andrzej Stec. Takiej okazji nie można było odpuścić i poprosiliśmy pana Andrzeja o zaśpiewanie kilku piosenek. Akompaniowała mu znana nam, Anna Moszczyńska ( oboje byli już kilka lat temu "gośćmi wieczoru"). Ten wieczór był wyjątkowy, nie tylko ze względu na dużą ilość przybyłych, ale również na fakt, że rozmowy po spotkaniu trwały bardzo długo.

Jerzy Adamuszek

Zdjęcia: Maria Jakóbiec

 

Strona internetowa Marka Żółtaka: http://www.marekzoltak.com

 

 

 

 


 

 
 

  
 
 
 
 
 
Copyright © 2007 - Są Wśród Nas. All Rights Reserved.