"P O L S K O Ś Ć   N A   K R E S A C H   W S C H O D N I C H"

Alina Bandrowska, (rysuje, pisze, komponuje, śpiewa), siostra pani Aliny, Gienia Sałacka i jej córka, Diana Sałacka

Ilustracja muzyczna: pani Alina zaśpiewała 6 swoich piosenek, pani Gienia zagrała na fortepianie a Diana zatańczyła flamenco. Wiersze Aliny Bandrowskiej czytał Jerzy Adamuszek i recytowała sama ich autorka.

Spotkanie poprowadził Jerzy Adamuszek

31 maja 2012 (czwartek), godz. 19:00
 
 

Alina Bandrowska

... Kilka lat temu uczestniczyłem w pieszej pielgrzymce z Białegostoku  przez Grodno do Wilna. Dla Polaków mieszkających na terenach przedwojennej Polski, spotkanie z pielgrzymami jest jednym z najważniejszych wydarzeń. Czekali na nas cały rok i serdecznie witali nas w swoich wioskach, domach - w swoich "małych Ojczyznach”. Witali chlebem i solą, witali modlitwą i śpiewem ze łzami w oczach. Utkwiła mi w pamięci wypowiedź babci w jednej wiosek tuż przed Wilnem: "...  ta my Polacy, panie. My tu od zawsze i nie nasza wina, że nam granice poprzesuwali”. Wielu z Polaków urodzonych na Kresach, nigdy nie było w granicach obecnej Polski. Do nich należą rodziny Bandrowskich i Sałackich, a matce pań Aliny i Gieni dopiero udało się odwiedzić Polskę, kiedy była już w podeszłym wieku. To dzięki niej, dzięki jej wierze, wytrwałości i cierpliwości panie występujące występujące w roli "Gości Wieczoru” mówią pięknie po polsku i czują się Polkami.

Wyobraźmy sobie oczyma duszy mapę Europy końcem XVII wieku. Polacy mieszkali –  w dużych enklawach -  od Bałtyku prawie po Morze Czarne. Jedną z krain geograficznych i historycznych dawnej Rzeczpospolitej było Podole – od XV w. w granicach Korony Polskiej.  

..    

Po II rozbiorze zostało ono podzielone pomiędzy Austrię i Rosję (tylko zachodnia część Podola z Tarnopolem znalazła się po 1918 w granicach Polski, aby potem po II wojnie całkowicie być zabrana przez Sowietów). Historia sprawiła, że przodkowie Gości Wieczoru rodzili się już poza granicami Polski (Kamieniec Podolski i  Winnica) i tam walczyli o przetrwanie polskości. Na przykładzie rodzin Bandrowskich i Sałackich możemy się częściowo dowiedzieć, jak Polacy żyli na Kresach Wschodnich, a dokładniej na Podolu.

 

Mapa Rzeczypospolitej z zaznaczonym Podolem.

Relacja ze spotkania:

Rok po rozpoczęciu tego cyklu spotkań, konsul Włodzimierz Zdunowski z małżonką Marylą zarekomendowali mi gościa wieczoru -  Alinę Banrdowską, artystkę urodzoną na Kresach.

Po dłuższej rozmowie z Nią, a potem z Jej siostrą Gienią i siostrzennicą Dianą, doszedłem do wniosku, że osobowość i twórczość pani Aliny ukształtowała się w okolicznościach, o których należy powiedzieć więcej. Trzeba wspomnieć historię Jej rodziny od kilku pokoleń – a szczególnie Jej rodziców, głównie matki, Jadwigi Bandrowskiej (z domu Popławskiej), która sama wychowała swoje córki, a potem nauczyła języka polskiego wnuczkę Dianę. Dopełnieniem tego tematu było zaproszenie jedynej rodziny Aliny Bandrowskiej, siostry Gieni z córka Dianą.  Zwłaszcza, że same też mają dużo do powiedzenia o sobie -  z tym najważniejszym: "dlaczego wybrały polskość”.

Alina Bandrowska 

 

Spotkanie jak zwykle podzieliłem na kilka bloków, a w każdym z nich Pani Alina śpiewała swoją piosenkę. W pierwszej części było trochę historii Kresów i Podola oraz pokazany był krótki film o Winnicy z wywiadem z Jadwigą Bandrowską (matką Aliny i Gieni). W pozostałych blokach wysłuchaliśmy wspomnień naszych pań; oczywiście najwięcej wspomnień głównej bohaterki wieczoru, Aliny Bandrowskiej. Na zmianę z Nią, czytałem Jej wiersze. Prezentowany był również inny dorobek twórczości Pani Aliny: ilsutracje do książek dla dzieci, oraz Jej nagrane trzy CD. Dopełnieniem ilustracji muzycznej było zagranie utworu na fortepianie przez Panią Gienię, co stanowiło zarazem akompaniament do śpiewanego przez Panią Alinę po cygańsku "Dżalem, dżalem”, oraz taniec flamenco w wykonaniu uroczej, utalentowanej Diany Sałackiej.

Kiedy pani konsul Adela Chmielarz wręczała kwiaty naszym miłym Paniom "Kresowiankom”, licznie przybyła publiczność odśpiewała Im tradycyjne "Sto lat”. Dyskusje przy napojach i pączkach są już standardowym punktem po każdym spotkaniu "Są Wsród Nas”.

 

 

Po wręczeniu kwiatów przez panią konsul Adelę Chmielarz (pierwsza z prawej).

W dalszej kolejności od prawej stoją: Alina Bandrowska, Gienia Sałacka,

Diana Sałacka i Jerzy Adamuszek. 

Alina Bandrowska: Urodziła się koło Kamieńca Podolskiego w 1935. Gdy miała trzy lata, Jej ojca Adama zamordowało NKWD (matka Jadwiga Popławska też była na liście "wrogów ludu”). Tuż po wojnie z matką i ojczymem (ojcem Gieni) mieszkali rok w Workucie. Dzieciństwo i lata młodzieńcze spędziła w Winnicy. W 1956 wyjechała do Lwowa na studia; najpierw na uniwersytecie ukończyła filologię rosyjską, a potem pięć lat studiowała na Akademii Sztuk Pięknych. Weszła w środowisko polskiej młodzieży lwowskiej i występowała w teatrze polskim.  W 1966 urzeczywistniła swoje marzenia i z wielkim trudem udało się Jej wyjechać do Polski.  Pracowała jako lektorka języka rosyjskiego w LO w Piastowie i na Uniwersytecie Warszawskim.

Po kilku latach wujek Henryk Bandrowski (walczył pod Monte Cassino) zaprosił Ją do Londynu. Uczyła tam rosyjskiego i śpiewała w kilku klubach romanse rosyjskie i cygańskie.

Wyemigrowała do Kanady (Montreal) w 1972. Pracowała w bibliotece na McGill University i w College Platon uczyła języka rosyjskiego. Występowała kilka lat w znanej w Montrealu restauracji Troyka.

Ilustracja do książki dla dzieci Aliny Bandrowskiej

Cały czas tworzy: pisze dla dzieci wiersze i bajki (również je ilustruje), pisze wiersze oraz piosenki liryczne i cygańskie oraz komponuje do nich muzykę. Za piosenkę o Janie-Pawle II otrzymała podziękowanie z Watykanu.

Nagrała CD po polsku i po rosyjsku. Występowała ze swoją twórczością kilka razy w Polsce oraz we Lwowie w Pałacu Potockich. W Montrealu śpiewa raczej kameralnie.

Rodzice Aliny Bandrowskiej, Adam i Jadwiga (1934)

Wywiad z Aliną Bandrowską:

Jerzy Adamuszek: Pokazywała mi pani oficjalne dokumenty z Biblioteki Narodowej w Warszawie

o swoich przodkach ze strony ojca. Jak daleko sięga historia rodu Bandrowskich?

 

Alina Bandrowska:  Protoplastą rodu Bandrowskich  był mój prapradziad herbu Sas, osiadły w Barze, na Podolu.  Był to człowiek majętny, oprócz posiadłości ziemskiej zbudował dużą gorzelnię. Miał gospodarstwo rolne. Ożenił się z bogatą panną Ciechanowską. Do niej  należał Ciechanów.

Mój pradziadek, Marian Bandrowski, właściciel majątku Bandrówka, ożenił się z ormianką Wiktorią z Melikowiczów, a ściślej z rodziny Melik (książę) – Paszamian. Marian z Wiktorią mieli 7 dzieci.

Mimo trudnego charakteru pradziadek Marian był lubiany, gdyż dla chłopów był dobry. Nie było w nim nic z pychy szlacheckiej, chęci wynoszenia się. Szanował godność każdego człowieka, wreszcie był bezwzględnie uczciwy.

Prababka Anastazja przyjaźniła się serdecznie z panną Fredro, Kuzynką Aleksandra Fredry, znakomitego komediopisarza. Panie odwiedzały się. Prababka posiadała cechy matrony polskiej: gorąca patriotka, mówiła piękną polszczyzną, religijna lecz bez przesadnej dewocji, mądra, dobra i obowiązkowa, wymagająca wiele od siebie i od innych. Kochała ludzi i zwierzęta.

Mój dziadek Hipolit (syn Mariana) był człowiekiem spokojnym, łagodnym i miał bardzo dobre serce. Ożenił się i miał jednego syna – Adasia (mego ojca), którego bardzo kochał. Przyszły radzieckie czasy i dziadek Hipolit został aresztowany przez czekistów – przesłuchiwano go i torturowano. Co prawda wrócił do domu, ale z odbitą wątrobą i wkrótce zmarł. Babcię przywiązano do końskiego ogona i ...tak zginęła

 

Jadwiga Bandrowska z mała Alinką (1940)

J.A.: Czy pamięta pani swojego ojca? 

A. B.: Nie, ale opowiadała mi mama.  Ojciec, już jako sierota wyjechał do Donbasu, gdzie pracował jako górnik. Z dokumentami robotniczymi dostał się na studia rolnicze w Kamieńcu Podolskim, które ukończył z dyplomem agronoma i inżyniera  maszyn rolniczych. Wrócił do Winnicy, a następnie objął posadę profesora w technikum przysposobienia rolniczego w Illińcach. Pisał wtedy wiersze, które drukował w polskiej prasie w Kijowie.Tam poznał moją przyszłą matkę – polonistkę w tymże technikum. Pobrali się i ja przyszłam na świat. Kilka miesięcy później ojciec został przez NKWD aresztowany, torturowany i przesłuchiwany jako “wróg ludu”. Z innymi więźniami rozstrzelano go w Winnicy – miał wtedy 29 lat. Zbiorowe mogiły odkryli Niemcy. Dziś stoi tam pomnik.

Mama mówiła, że wszyscy darzyli ojca sympatią, a z powodu bystrego rozumu i rozległej wiedzy w wielu dziedzinach nazywali go “chodzącą encyklopedią”. Miał bardzo dobre serce.

J. A.: Jak mama dawała sobie sama radę?

A. B.:  Po śmierci ojca, władza sowiecka również matkę zakwalifikowała do “wrogów ludu”. Z tego powodu ukrywając się, przedostaliśmy się do Winnicy. Mama zostawiła mnie  u cioci, a sama spała u  swoich przyjaciół.

J.A.: Winnica była wcielona do Związku Sowieckiego; czy mogliście swobodnie mówić po polsku?

A. B.: To było niebezpieczne, ponieważ ktoś mógł usłyszeć i zameldować gdzie trzeba, co by się skończyło aresztem. Ciocia zawsze mówiła mamie: "Cicho, Jadziu, ściany mają uszy”. - - - 

J. A. : Do jakiej szkoły chodziła Pani?

A. B. : Z początku chodziłam do szkoły podstawowej ukraińskiej, którą później zmienili na rosyjską.

W tamtych czasach szkoły w większosci były zmieniane na rosyjskie.

J. A.: Czy matka wyszła za mąż drugi raz?

A. B.: Koleżanka z polskiej szkoły w Winnicy, poznała mamę ze swoim bratem, który po 10 latach wrócił z syberyjskich łagrów. Pokochali się i szybko pobrali. Jednak zaraz potem ojciec – inżynier z zawodu -  dostał nakaz pracy w Workucie. Mama zdecydowała, że pojedziemy za nim. Dołączyliśmy i przeżyli wspólnie cały rok. Potem we dwie przyjechalismy do Winnicy na urlop i ...urodziła się moja siostra Gienia.

J.A.: Czy pamięta Pani  coś z Workuty i później z Leningradu?

A. B.: Miałam 12 lat.. Oczywiście pamietam te miejsca. Workuta – zimno, dużo śniegu, mało słońca. Widziałam eskimosów w swoich narodowych strojach. Mieszkaliśmy w baraku -  15 posterunek. Pamiętam zesłańcow z numerami na plecach. Poznałam przesiedlonych Polaków z Litwy, którzy bardzo mnie lubili i zapraszali często, abym z nimi rozmawiała po polsku. Mieszkałam w tygodniu w internacie przy szkole. Często była zamieć i musiałam zostawać u znajomych ojczyma w mieście. 

W Siastroju (koło Leningradu) życie było inne, byłam już w VI klasie i miałam dużo koleżanek, z którymi chodziłam nad rzekę Siaś i do lasu (były piękne i duże). Raz wybrałyśmy się na jagody; niedaleko kręcił się, jak się potem okazało -  wilk. Całe szczęście, że poszłam za koleżankami, a tak miałam ochotę zbliżyć się do tego "psa”.

 

J.A.: Zdecydowała się Pani studiować we Lwowie. Dlaczego?

 

A. B.: Najpierw była podstawówka i szkoła średnia w Winnicy. Do Lwowa przeniosłam się potem na studia.

Lwów wtedy był symbolem polskości. Tam najpierw na Uniwersytecie ukończyłam filologię rosyjską a potem

przez pięć lat studiowałam na Akademii Sztuk Pięknych. Do końca został tylko rok, ale nie żałuję, ponieważ

udało mi się wyjechać do Polski.

 

J.A.:  Kiedy Pani odkryła u siebie serce artysty?

 

A. B.: Chyba to było od urodzenia. Zawsze lubiłam patrzeć na gwiazdy, obserwować rzekę i drzewa,

chmury na niebie; widziałam wszędzie ludzi, ptaki, zwierzęta i t.d. Ciagle miałam wystepy w szkole i rysowalam

w szkolnych gazetach.

 

J.A.: Cały czas myślała Pani o Polsce, zgadza się?

 

A. B.: Od małego dziecka mama wpajała mi to uczucie;  miłość i duma do wszystkiego co polskie. Nauczyła

mnie czytać i pisać po polsku,  pierwsza książka, którą czytałam miała tytuł "Bohater Cis”, pamiętam jej treść

do dzisiaj. Bohaterami tej książki były pieski - jeden z nich Trezor. Tak też nazwałam mojego pierwszego

szczeniaka, sprezentowanego mi przez sąsiadów. Wspominam o nim w swoim poemacie pt. "Dzieciństwo” –

 "Pamietam i teraz  pyszczyk miły,

A w oczach ciepło oddanie

To była moja pierwsza dziecinna miłość

Taka niezapomniana.”

 

Od tej książki zaczęła się moja pasja do czytania polskiej literatury, która cudem zachowała się w  murach biblioteki starego polskiego kościoła w Winnicy. Przeczytałam chyba całą polską klasykę.

 

Od lewej: Alina Bandrowska i Gienia Sałacka (1950)

J.A.: Co skłoniło Panią do wyjazdu do Anglii?

A. B.: Lepiej wyrażę to słowami  jednego z moich  poematów:

Po prostu młodość i serce gorące
I szczera wiara, że dobra gra
I zakochanie w promieniach słońca
Które nie wierzy w zwycięstwo zła

Wspomnę o moim kochanym stryjku, Henryku Bandrowski (żołnierz Armii Andersa, bohater bitwy pod Monte Cassino). Był dla mnie jak ojciec i przez cały okres  pobytu w Anglii dużo mi pomagał. Niestety, zmarł pięć lat temu.

J.A.:  Od kiedy mieszka Pani w Kanadzie?
A. B.:  Do Kanady, do Montrealu przyjechałam w 1972 roku.
J.A.:  Restauracja "Trojka”; czy zawsze była popularna?
A. B.: W tamtych, nazwię w "moich czasach” Trojka była czymś wyjątkowym na terenie Ameryki Północnej. Nie mówię tutaj  tylko o  jedzeniu, to był swojego rodzaju symbol. Na przykład, jeżeli ktoś z rodowitych montrealczyków pochwalił sie w pracy, że był w Trojce – to już było coś. Robiliśmy bardzo dobry program. Jak jest dzisiaj? Nie wiem.
J.A.:  Kiedy zamierza Pani wydać książkę dla dzieci?
A. B.: Staram się, ale mam z tym trudności. Nie mam smykałki do biznesu.
J.A.: Nagrała Pani trzy CD. Proszę coś więcej na ten temat?
A. B.: Nagrałam po polsku i po rosyjsku i o naszym Papieżu. Mam też materiał na następne trzy CD.
J.A.: Kiedy była Pani ostatni raz w Winnicy i kiedy w Polsce?
A. B.: Pięć lat temu odwiedziłam tamte strony – w 2007. Ale wybiorę się znowu, może nawet w tym roku.
J.A.: Matka pochowana została w Winnicy. A czy była kiedyś w Polsce?
A. B.: Kiedy mieszkałam w Polsce, mama odwiedziła mnie dwa razy. Potem przyjeżdżała z siostrą 1976 i 1980. W Kanadzie była tylko raz w 1985 roku. W Winnicy ma piękny pomnik opisany po polsku.

 

Gienia Sałacka: Urodziła się w Winnicy w 1947. Jej ojca Wacława, inżyniera budowy okrętów, który w młodości spedził 10 lat w łagrach, wysłano do Leningradu, a po areszcie wywieziono do Krasnojarska - bez prawa powrotu. Po śmierci Stalina, został zrehabilitowany i osiadł w Erewaniu. Gienia po szkole średniej dołączyła do ojca i ukończyła filologię perską. Zrezygnowała z wyjazdu do Iranu na placówkę dyplomatyczną z powodu wybuchu rewolucji. Pracując w Instytucie Języków Obcych, często tłumaczyła z języka polskiego. W latach 1968-88 odwiedzała Polskę. Do Montrealu przybyła z córka w 1992 (matka p.Gieni i p. Aliny również miała emigrować, lecz zmarła tydzień przed wylotem i pochowano ją w Winnicy). Pani Gienia rozpoczęła pracę nad historią rodziny i przyjaciół,  których losy rozrzuciły po całym świecie. Jest dumna ze swojej córki.

Gienia Sałacka

Wywiad z Gienią Sałacką:

Jerzy Adamuszek: System komunistyczny sprawił, że Pani ojciec był zmuszony pracować gdzieś daleko na północy. Proszę coś więcej na ten temat.

Gienia Sałacka:  Moj ojciec, Sałacki Wacław, urodził się koło Winnicy w 1912. Po ukończeniu polskiej szkoły wyjechał do Archangielska, aby spotkać się ze swoim ojcem, który był tam na zesłaniu (dziadek jednak nie wytrzymał ciężkich warunków i wkrótce zmarł).  Ojciec tam pracował kilka lat, a potem dostał się na studia do Instytutu Budowy Statków. Jednak został aresztowany i zesłany do łagru na 10 lat. Opowiadał potem, że tylko dwóch przeżyło: on i jego kolega. Po wojnie wrocił w rodzinne strony do Winnicy i poznał młodą wdowę (z jedenastoletnią Alinką). Pobrali się i wkrótce w trójkę wyjechali do Workuty, ponieważ skierowano go tam do pracy.  Mama zaszła w ciążę (ja)  i z Alinką wróciły do Winnicy.

Po roku ojca przeniesiono blisko Leningradu (teraz St.Petersburg). W 1949 został aresztowany i posądzony o  "leningradskoje dieło”, w którym tych ludzi oskarżyli o zamach na Stalina. Został zesłany w okolice Krasnojarska -  bez prawa powrotu. Mama tym razem nie pojechała za mężem, tylko spakowała walizki, zabrała nas (dużą już Alinkę i mnie, dwuletnią Gienię) i wróciła do Winnicy, do swojej siostry Broni.

J. A.: Rożnica wieku pomiędzy starszą siostrą Aliną a Panią jest za duża, abyście się razem bawiły. Co Pani pamięta z tamtych lat?

G. S.: Jako dziecko, pamiętam Alinkę. Była bardzo wesoła i żywa, lubiła słuchać głośnej muzyki i była

organizatorem zabaw, pociągała wszystkich za sobą. Czasami czytała mi bajki i muszę powiedzieć, że robiła to

bardzo ujmująco.

 

J.A.: Jak to się stało, że wyjechała Pani do Armenii?

 

G. S.: Po ukończenu szkoły średniej, wyjechałam do Erewania, gdzie pracował moj ojciec (zmarł bardzo

młodo na zawał serca i tam jest pochowany). Najpierw zatrudniłam się w  biurze konstrukcyjnym a później

dostałam się na uniwersytet.

 

J. A.: Czy łatwo było się nauczyć armeńskiego?

 

G. S.: Po pierwsze,  byłam młoda, zdolna i interesowałam sie historią i językami obcymi - armeński przyszedł

mi łatwo. Muszę dodać, że przecież wszyscy dookoła mówili po armeńsku.

 

J.A.:  A dlaczego studia filologii perskiej?

 

G. S.: Jeszcze w szkole średniej interesowałam sie kulturą i historią wschodu. Zapewne duży wływ na tę

decyzję miało sąsiedztwo Iranu i co za tym idzie, możliwość podróżowania i pracy.

J. A.: Coś na temat Polonii w Armenii?

G. S.: W latach 1960-80 w Armenii Polakow prawie nie było -  jednostki. Nawet nie mieli polskich tłumaczy. Kiedy zaczęli przyjeżdżać polscy turyści, czasem byłam proszona, aby tłumaczyć. Teraz jest Ambasada Polska  - a co za tym idzie, organizowanie imprez kulturalnych, kursów języka polskiego.  Kontakty z Polską się poszerzyły.

J.A.: Kiedy zobaczyła Pani Polskę pierwszy raz?

G. S.: Było to w 1968 roku, kiedy  pierwszy raz odwiedziłam Alinę. Byłam bardzo wzruszona i oczarowana.

Natychmiast zauważyłam różnicę w zachowanu ludzi: w Polsce było więcej spokoju i elegancji.

 

J.A.: Zdecydowała się Pani na Kanadę. Czy to między innymi dlatego, że siostra Alina już tu mieszkała?

 

G. S.:  Oczywiście chciałam być blisko siostry. Pierwszy raz  odwiedziłam Alinę w Kanadzie w 1982, a potem

razem z mamą w 1985 roku. Na pozostanie zdecydowałam się po wyjściu za mąż. Niestety, mój mąż zmarł

trzy lata temu.

 

J.A.: Żyć na emigracji po polsku – to decyzja. Jak było u Was? Mam na myśli Was, obie siostry.

 

G. S.: Alina w Montrealu zawsze obracała się w polskim towarzystwie.  Prowadziłyśmy

korespondencję w jezyku polskim, zawsze obchodziliśmy polskie święta – czyli wszystko tak, jak robili Polacy

na Podolu.

J.A.: Samo nasuwa się pytanie o znajomość języków: znacie ich kilka  - zresztą o to zapytam już córkę, Dianę.
G.S.: Od dzieciństwa mówiliśmy po polsku, ukraińsku i rosyjsku. Potem uczyłam się pozostałych języków.

 

 

Po lewej: Gienia Sałacka z córką Dianą. Erewan 1992. Po prawej: dzisiaj.

Diana Sałacka: Urodziła się w Erewaniu w 1987. Języka polskiego nauczyła Ją babcia, Jadwiga Bandrowska. W Montrealu mieszka od 1992. Uczęszczała do szkół: armeńskiej, francuskiej i angielskiej – w domu rozmawiała również po polsku. Kiedy miała osiem lat, napisała wiersz, który został opublikowany w The Gazette. Zaraz potem wystąpiła w filmie "In the presence of mine enemies” (W obliczu zagłady). Stworzyło to bazę do marzeń o aktorstwie i filmie. Uczyła się tańców armeńskich, arabskich, flamenco oraz w Les Grands Ballets Canadiens. Studiowała Nauki Społeczno-Polityczne i arabistykę na Concordia University. Zna osiem języków. Pracuje nad filmem "Nadal bez słów o Polakach na Kresach Wschodnich. Odwiedza Polskę i wybrała polskość.

Diana Sałacka tańczy flamenco.

Wywiad z Dianą Sałacką:

Jerzy Adamuszek: Moja córka (o podobnym imieniu – Dania) urodzona w Montrealu, znajomość

polskiego zawdzięcza też swojej babci. Tak ją babcia "wyćwiczyła”, że kiedyś odzywała się po

polsku do każdej starszej pani. Jak było u Was w domu w Erewaniu?

 

Diana Sałacka.: Babcia przyjechała do Erewania po moim urodzeniu. Rodzice pracowali, a ja byłam w
domu z babcią. Mówiła do mnie tylko po polsku, czytała mi książki i opowiadała bajki, nauczyła mnie pacierza.
Po latach zaczęłam to  doceniać. Babcia zaszczepiła we mnie polskość.

 

J. A.: Będąc kilkutelnią dziewczynką w momencie przybycia do Montrealu, znała już Pani trzy
języki. Zgadza się?

 

D. S.: Tak, mówiłam po polsku i  mogłam też swobodnie rozmawiać po armeńsku i rosyjsku.

 

J. A.: Oprócz francuskiego i angielskiego, jakie języki jeszcze Pani zna?

 

D. S.: Znam osiem języków: te w których zdobywałam edukację – angielski, francuski i armeński, potem

polski i rosyjski oraz hiszpański, grecki i arabski.

 

J. A.: Tańce, aktorstwo – kiedy zauważyła Pani, że to stało się już pasją?

 

D. S.: Ponieważ zawsze lubiałam pisać - zaczęło się od napisania wiersza, którym wygrałam konkurs.

Zagranie krotkiej sceny w amerykańskim filmie o warszawskim getcie było tuż potem (główną rolę grał

Armin Mueller Stahllem). Poczułam wtedy, że moje życie będzie kręcić sie wokół filmu, filmowania. Dodam,

że po studiach znowu zaczęłam zajmować się aktorstwem w Montreal School of Performing Arts.

J.A.: Wspominała też Pani o szkole baletowej.

D.S. Tańczyłam w Les Grand Ballets Canadiens, oraz flamenco i tańce arabskie.

 

J. A.: Była już Pani kilka razy w Polsce. Jak się Pani czuje w kraju swoich przodków?

D. S.: Pierwszy raz pojechalam do Polski, kiedy miałam 15 lat. Zakochałam się w kraju moich przodków: w historii i kulturze.  Tyle co przyleciałam do Kanady, wiedziałam że tam wrócę. Poza tym cały czas moja mama i ciocia Alina opowiadały o historii, o przeżyciach mojej babci i dziadka. Od dawna siedzi we mnie potrzeba napisania o tym książki.

J. A.: Ostatnio była Pani pól roku poza Kanadą...

D. S.: Nie bylo mnie pół roku: uczyłam angielskiego w  Armenii i pracowałam nad filmem dokumentalnym,

byłam też dość dlugo w Polsce i w Niemczech. Ale zaczęłąm jeżdzić po świecie dużo wcześniej; w czasie

studiów byłam w Grecji, a po otrzymaniu dyplomu wyjechałam na praktykę do Libanu.

J. A.: Pracuje Pani nad filmem o Polakach na Kresach. Skąd się to wzięło?

D.S.: Jak juz wspomniałam, byłam w Polsce wiele razy. Czuję w głębi mojego serca związek z Ojczyzną moich przodków. Trudno to uczucie opisać – brakuje mi słów obojętnie w którym języku. Kiedyś po obejrzeniu filmu "Katyń” Andrzeja Wajdy, przeczytałam wiersz cioci Aliny i zdecydowałam na podstawie niego zrobic film, który zatytułowałam  "Nadal bez słów”.  Jest to duży projekt, ale mam nadzieję, że zainteresuję nim kogoś, kto mi pomoże w jego realizacji.

 

Tekst: Jerzy Adamuszek

Zdjęcia: Maria Jakóbiec

Multimedia: Diana Sałacka i Jerzy Peter

Filmowała Ewa Snarska

Zdjęcia czarno-białe pochodzą z archiwum Aliny Bandrowskiej.

 

Wiersze Aliny Bandrowskiej
 

Ojczyzna  

Ty jesteś od nas daleko, Polsko, Ojczyzno moja.

Między nami sztormowe morza i obce, kwitnące lądy.

A my, zielone listki, zerwane z rodzinnego drzewa,

Wsadzone w żyzną, lecz obcą, nie naszą ziemię.

Nie każdy z nas zręcznie zapuszcza korzenie,

Nie każdy rozwija się lekko i rośnie wysoko radośnie.

Adaptacja, rzecz trudna i niemal to zdolność wrodzona.

I nidgy nie było zbyt łatwo nigdzie dla nowych przybyszów.

Gdzieś bardzo daleko zielone wciąż ciągną się pola.

Historia dała im nazwę i prawo na język swój własny.

I dała też prawo na bardzo odrębne tradycje,

Swój sposób myślenia różniący się stylem od innyvh.

Ten styl bardzo inny gdzieś w głębi serca złożony,

Ma swój specjalny charakter i rytm i melodii kolor.

I wszystko to razem w harmonii sensu splecione,

Nazywa się polskim sposobem myślenia i bycia.

W tym jest historii sztuka, kapryśność jej zmiennej natury,

Że wiatr jej sztormowy zgina, łamie i rzuca drzewa,

A liście goni po świecie, lekkomyślnie się bawiąc ich losem.

Prawo jej logiki dziwnej martwo nad światem panuje.

Historia jest bardzo ciekawa, gdy ją się czyta w cichości,

Lecz jakże w jej czynach i dziejach zawsze zimnie okrutna.

Czy jest jakaś logika w złośliwej, ludzkiej chciwości?

Czy jest jakiś sens w cierpieniach i śmierci ofiar?

Ty jesteś daleko, Polsko, Ojczyzno moja.

Między nami sztormowe morza i obce, kwitnące lądy.

A my, listki osobne, wygnańcy wolni, niewolni,

Wszyscy razem Tobie ślemy swoje szczególne troski i myśli.

Ślemy Tobie swoje myśli i swoje troski głębokie,

Zawinięte w Twoje czerwone i białe kolory.

I kładziemy na czarnej ziemi, na brzegu krętym Twej Wisły,

Tam zostawiamy w cichym, duchowym skupieniu.

Znowu wracamy na miejsce, gdzie teraz mieszkamy,

Gdzie zapuściliśmy nasze zmęczone korzenie.

Spoglądając z nadzieją na młodą zieloną porośl,

Podnoszącą gałęzie wesoło w wysokie, słoneczne niebo.

 

Ziemia ojczysta

Dlaczego tak niepraktycznie

Wybrali nasi przodkowie

Miejsce geograficzne,

Gdzie obok silni wrogowie?

I tak już od dawnych czasów

Oni ciągle walczyli

Za wolność naszą i waszą

I tego nas nauczyli

W modlitwie schylamy głowę

Swej nie zdradzamy wiary

I tak, jak kiedyś dziadkowie,

Składamy Bogu ofiary

Zielone równe ciągną się pola

To ziemia nasza i nasza dola

Tam język płynie dzwiękiem soczystym

Kraj nazywamy Polskim ojczystym

 

Piosenka o Polsce

Piosenka przez morze leci

W me strony rodzinne,

Gdzie słońce jaskrawiej świeci

I wszystko jest inne.

Tam w górach strumienie czyste

I świerków jest sporo

Rzucają igły złociste

W głębokie jeziora.

Tam wieś bez chodników jeszcze

I malwy pod płotem,

A kiedy padają deszcze,

To idzie się błotem

I u każdego człowieka

Wciąż serce się ściska

Na myśl, że Polska daleko,

A jednak tak blisko

 

Pożegnanie z Papieżem Janem-Pawłem II

Tłum się modli, świece płoną,

Papież jest chory, w ciężkim stanie,

A ja w Montrealu w swoim domu

Też za niego świecę zapalam..

 

Ludzie czekają nerwowo na placu.

Kardynał ogłasza smutnie:

"Nasz ukochany drogi Papież,

Jan-Paweł II

Odszedł do domu Ojca swojego ”.

Szok niespodzianki uderza,

Choć spodziewali się wszyscy tego,

W modlitwie była nadzieja,

Że jeszcze nie teraz, że jest odroczone...

Czy to możliwie odmienić?

Skonczyła się Jego pielgrzymka

Jego już z nami nie ma.





 





 

 
 

  
 
 
 
 
 
Copyright © 2007 - Są Wśród Nas. All Rights Reserved.