Alina Bandrowska |
... |
Kilka lat temu
uczestniczyłem w pieszej pielgrzymce z Białegostoku przez Grodno do
Wilna. Dla Polaków mieszkających na terenach przedwojennej Polski,
spotkanie z pielgrzymami jest jednym z najważniejszych wydarzeń. Czekali
na nas cały rok i serdecznie witali nas w swoich wioskach, domach - w
swoich "małych Ojczyznach”. Witali chlebem i solą, witali modlitwą i
śpiewem ze łzami w oczach. Utkwiła mi w pamięci wypowiedź babci w jednej
wiosek tuż przed Wilnem: "... ta my Polacy, panie. My tu od zawsze i
nie nasza wina, że nam granice poprzesuwali”. Wielu z Polaków urodzonych
na Kresach, nigdy nie było w granicach obecnej Polski. Do nich należą
rodziny Bandrowskich i Sałackich, a matce pań Aliny i Gieni dopiero
udało się odwiedzić Polskę, kiedy była już w podeszłym wieku. To dzięki
niej, dzięki jej wierze, wytrwałości i cierpliwości panie występujące
występujące w roli "Gości Wieczoru” mówią pięknie po polsku i czują się
Polkami.
Wyobraźmy sobie oczyma duszy mapę Europy końcem XVII wieku. Polacy
mieszkali – w dużych enklawach - od Bałtyku prawie po Morze Czarne.
Jedną z krain geograficznych i historycznych dawnej Rzeczpospolitej było
Podole – od XV w. w granicach Korony Polskiej. |
.. |
|
|
Po
II rozbiorze zostało ono podzielone pomiędzy Austrię i Rosję (tylko
zachodnia część Podola z Tarnopolem znalazła się po 1918 w granicach
Polski, aby potem po II wojnie całkowicie być zabrana przez Sowietów).
Historia sprawiła, że przodkowie Gości Wieczoru rodzili się
już poza granicami Polski (Kamieniec Podolski i Winnica) i tam walczyli o
przetrwanie polskości. Na przykładzie rodzin Bandrowskich
i Sałackich możemy się częściowo dowiedzieć, jak Polacy żyli na Kresach
Wschodnich, a dokładniej na Podolu.
Mapa Rzeczypospolitej z
zaznaczonym Podolem.
Relacja ze
spotkania:
Rok po rozpoczęciu tego cyklu spotkań, konsul Włodzimierz
Zdunowski z małżonką Marylą zarekomendowali mi gościa wieczoru - Alinę
Banrdowską, artystkę urodzoną na Kresach.
Po dłuższej rozmowie z Nią, a potem z Jej siostrą Gienią i
siostrzennicą Dianą, doszedłem do wniosku, że osobowość i twórczość pani Aliny
ukształtowała się w okolicznościach, o których należy powiedzieć więcej. Trzeba
wspomnieć historię Jej rodziny od kilku pokoleń – a szczególnie Jej rodziców,
głównie matki, Jadwigi Bandrowskiej
(z domu
Popławskiej), która sama wychowała swoje córki, a potem
nauczyła języka polskiego wnuczkę Dianę. Dopełnieniem tego tematu było
zaproszenie jedynej rodziny Aliny Bandrowskiej, siostry Gieni z córka Dianą.
Zwłaszcza, że same też mają dużo do powiedzenia o sobie - z tym
najważniejszym: "dlaczego wybrały polskość”.
Alina Bandrowska
Spotkanie jak zwykle podzieliłem na kilka bloków, a w każdym z
nich Pani Alina śpiewała swoją piosenkę. W pierwszej części było trochę historii
Kresów i Podola oraz pokazany był krótki film o Winnicy z wywiadem z Jadwigą
Bandrowską (matką Aliny i Gieni). W pozostałych blokach wysłuchaliśmy wspomnień
naszych pań; oczywiście najwięcej wspomnień głównej bohaterki wieczoru, Aliny
Bandrowskiej. Na zmianę z Nią, czytałem Jej wiersze. Prezentowany był również
inny dorobek twórczości Pani Aliny: ilsutracje do książek dla dzieci, oraz Jej
nagrane trzy CD. Dopełnieniem ilustracji muzycznej było zagranie utworu na
fortepianie przez Panią Gienię, co stanowiło zarazem akompaniament do śpiewanego
przez Panią Alinę po cygańsku "Dżalem, dżalem”, oraz taniec flamenco w wykonaniu
uroczej, utalentowanej Diany Sałackiej.
Kiedy pani konsul Adela Chmielarz wręczała kwiaty naszym miłym
Paniom "Kresowiankom”, licznie przybyła publiczność odśpiewała Im tradycyjne
"Sto lat”. Dyskusje przy napojach i pączkach są już standardowym punktem po
każdym spotkaniu "Są Wsród Nas”.
Po wręczeniu kwiatów przez panią konsul Adelę
Chmielarz (pierwsza z prawej).
W dalszej kolejności od prawej stoją: Alina
Bandrowska, Gienia Sałacka,
Diana Sałacka i Jerzy Adamuszek.
Alina Bandrowska:
Urodziła się koło Kamieńca Podolskiego w 1935. Gdy miała trzy lata, Jej ojca
Adama zamordowało NKWD (matka Jadwiga Popławska też była na liście
"wrogów
ludu”). Tuż po wojnie z matką i ojczymem (ojcem Gieni) mieszkali rok w Workucie.
Dzieciństwo i lata młodzieńcze spędziła w Winnicy. W 1956 wyjechała do Lwowa na
studia; najpierw na uniwersytecie ukończyła filologię rosyjską, a potem pięć lat
studiowała na Akademii Sztuk Pięknych. Weszła w środowisko polskiej młodzieży
lwowskiej i występowała w teatrze polskim. W 1966 urzeczywistniła swoje
marzenia i z wielkim trudem udało się Jej wyjechać do Polski. Pracowała jako
lektorka języka rosyjskiego w LO w Piastowie i na Uniwersytecie Warszawskim.
Po kilku latach wujek Henryk Bandrowski
(walczył pod Monte Cassino) zaprosił Ją do Londynu. Uczyła tam
rosyjskiego i śpiewała w kilku klubach romanse rosyjskie i cygańskie.
Wyemigrowała do Kanady (Montreal) w 1972.
Pracowała w bibliotece na McGill University i w College Platon
uczyła języka rosyjskiego. Występowała kilka lat w znanej w Montrealu
restauracji Troyka.
Ilustracja do książki
dla dzieci Aliny Bandrowskiej
Cały czas tworzy: pisze dla dzieci wiersze
i bajki (również je ilustruje), pisze wiersze oraz piosenki liryczne i cygańskie
oraz komponuje do nich muzykę. Za piosenkę o Janie-Pawle II otrzymała
podziękowanie z Watykanu.
Nagrała CD po polsku i po rosyjsku.
Występowała ze swoją twórczością kilka razy w Polsce oraz we Lwowie w Pałacu
Potockich. W Montrealu śpiewa raczej kameralnie.
Rodzice Aliny Bandrowskiej, Adam i
Jadwiga (1934)
Wywiad z Aliną Bandrowską:
Jerzy Adamuszek: Pokazywała mi pani
oficjalne dokumenty z Biblioteki Narodowej w Warszawie
o swoich przodkach ze
strony ojca. Jak daleko sięga historia rodu Bandrowskich?
Alina Bandrowska:
Protoplastą rodu Bandrowskich był mój prapradziad herbu Sas, osiadły w Barze,
na Podolu. Był to człowiek majętny, oprócz posiadłości ziemskiej zbudował dużą
gorzelnię. Miał gospodarstwo rolne. Ożenił się z bogatą panną Ciechanowską. Do
niej należał Ciechanów.
Mój pradziadek, Marian Bandrowski, właściciel majątku
Bandrówka, ożenił się z ormianką Wiktorią z Melikowiczów, a ściślej z rodziny
Melik (książę) – Paszamian. Marian z Wiktorią mieli 7 dzieci.
Mimo trudnego charakteru pradziadek Marian był lubiany, gdyż
dla chłopów był dobry. Nie było w nim nic z pychy szlacheckiej, chęci wynoszenia
się. Szanował godność każdego człowieka, wreszcie był bezwzględnie uczciwy.
Prababka Anastazja przyjaźniła się serdecznie z panną Fredro,
Kuzynką Aleksandra Fredry, znakomitego komediopisarza. Panie odwiedzały się.
Prababka posiadała cechy matrony polskiej: gorąca patriotka, mówiła piękną
polszczyzną, religijna lecz bez przesadnej dewocji, mądra, dobra i obowiązkowa,
wymagająca wiele od siebie i od innych. Kochała ludzi i zwierzęta.
Mój dziadek Hipolit (syn Mariana) był człowiekiem spokojnym,
łagodnym i miał bardzo dobre serce. Ożenił się i miał jednego syna – Adasia
(mego ojca), którego bardzo kochał. Przyszły radzieckie czasy i dziadek Hipolit
został aresztowany przez czekistów – przesłuchiwano go i torturowano. Co prawda
wrócił do domu, ale z odbitą wątrobą i wkrótce zmarł. Babcię przywiązano do
końskiego ogona i ...tak zginęła
Jadwiga Bandrowska z mała Alinką (1940)
J.A.: Czy
pamięta pani swojego ojca?
A. B.: Nie, ale opowiadała
mi mama. Ojciec, już jako sierota wyjechał do Donbasu, gdzie pracował jako
górnik. Z dokumentami robotniczymi dostał się na studia rolnicze w Kamieńcu
Podolskim, które ukończył z dyplomem agronoma i inżyniera maszyn rolniczych.
Wrócił do Winnicy, a następnie objął posadę profesora w
technikum przysposobienia rolniczego w Illińcach.
Pisał wtedy wiersze, które drukował w polskiej prasie w Kijowie.Tam poznał moją
przyszłą matkę – polonistkę w tymże technikum. Pobrali się i ja przyszłam na
świat. Kilka miesięcy później ojciec został przez NKWD aresztowany, torturowany
i przesłuchiwany jako “wróg ludu”. Z innymi więźniami rozstrzelano go w Winnicy
– miał wtedy 29 lat. Zbiorowe mogiły odkryli Niemcy. Dziś stoi tam pomnik.
Mama mówiła, że wszyscy darzyli ojca sympatią, a z powodu
bystrego rozumu i rozległej wiedzy w wielu dziedzinach nazywali go “chodzącą
encyklopedią”. Miał bardzo dobre serce.
J. A.: Jak
mama dawała sobie sama radę?
A. B.: Po śmierci ojca,
władza sowiecka również matkę zakwalifikowała do “wrogów ludu”. Z tego powodu
ukrywając się, przedostaliśmy się do Winnicy. Mama
zostawiła mnie u cioci, a sama spała u swoich przyjaciół.
J.A.: Winnica była
wcielona do Związku Sowieckiego; czy mogliście swobodnie mówić po
polsku?
A. B.: To było niebezpieczne,
ponieważ ktoś mógł usłyszeć i zameldować gdzie trzeba, co by się skończyło
aresztem. Ciocia zawsze mówiła mamie: "Cicho, Jadziu, ściany mają uszy”. - - -
J. A. : Do jakiej szkoły chodziła Pani?
A. B. :
Z początku chodziłam
do szkoły podstawowej ukraińskiej, którą później zmienili na rosyjską.
W tamtych
czasach szkoły w większosci były zmieniane na rosyjskie.
J. A.: Czy matka
wyszła za mąż drugi raz?
A. B.:
Koleżanka z polskiej szkoły w Winnicy, poznała
mamę ze swoim bratem, który po 10 latach wrócił z syberyjskich łagrów. Pokochali
się i szybko pobrali. Jednak zaraz potem ojciec – inżynier z zawodu - dostał
nakaz pracy w Workucie. Mama zdecydowała, że pojedziemy za nim. Dołączyliśmy i
przeżyli wspólnie cały rok. Potem we dwie przyjechalismy do Winnicy na urlop i
...urodziła się moja siostra Gienia.
J.A.: Czy pamięta
Pani coś z Workuty i później z Leningradu?
A. B.: Miałam 12
lat.. Oczywiście pamietam te miejsca. Workuta – zimno, dużo śniegu, mało słońca.
Widziałam eskimosów w swoich narodowych strojach. Mieszkaliśmy w baraku - 15
posterunek. Pamiętam zesłańcow z numerami na plecach. Poznałam przesiedlonych
Polaków z Litwy, którzy bardzo mnie lubili i zapraszali często, abym z nimi
rozmawiała po polsku. Mieszkałam w tygodniu w internacie przy szkole. Często
była zamieć i musiałam zostawać u znajomych ojczyma w mieście.
W Siastroju (koło
Leningradu) życie było inne, byłam już w VI klasie i miałam dużo koleżanek, z
którymi chodziłam nad rzekę Siaś i do lasu (były piękne i duże). Raz wybrałyśmy
się na jagody; niedaleko kręcił się, jak się potem okazało - wilk. Całe
szczęście, że poszłam za koleżankami, a tak miałam ochotę zbliżyć się do tego
"psa”.
J.A.: Zdecydowała
się Pani studiować we Lwowie. Dlaczego?
A. B.: Najpierw była
podstawówka i szkoła średnia w Winnicy. Do Lwowa przeniosłam się potem na
studia.
Lwów wtedy był symbolem polskości. Tam najpierw na Uniwersytecie
ukończyłam filologię rosyjską a potem
przez pięć lat studiowałam na Akademii
Sztuk Pięknych. Do końca został tylko rok, ale nie żałuję, ponieważ
udało mi się
wyjechać do Polski.
J.A.: Kiedy Pani
odkryła u siebie serce artysty?
A. B.:
Chyba to było od
urodzenia. Zawsze lubiłam patrzeć na gwiazdy, obserwować rzekę i drzewa,
chmury
na niebie; widziałam wszędzie ludzi, ptaki, zwierzęta i t.d. Ciagle miałam
wystepy w szkole i rysowalam
w szkolnych gazetach.
J.A.: Cały czas
myślała Pani o Polsce, zgadza się?
A. B.:
Od małego dziecka
mama wpajała mi to uczucie; miłość i duma do wszystkiego co polskie. Nauczyła
mnie czytać i pisać po polsku, pierwsza książka, którą czytałam miała tytuł
"Bohater Cis”, pamiętam jej treść
do dzisiaj. Bohaterami tej książki były pieski
- jeden z nich Trezor. Tak też nazwałam mojego pierwszego
szczeniaka,
sprezentowanego mi przez sąsiadów. Wspominam o nim w swoim poemacie pt. "Dzieciństwo” –
"Pamietam
i teraz pyszczyk miły,
A w
oczach ciepło oddanie
To była moja pierwsza dziecinna miłość
Taka niezapomniana.”
Od tej książki zaczęła się moja pasja do czytania polskiej
literatury, która cudem zachowała się w murach biblioteki starego polskiego
kościoła w Winnicy. Przeczytałam chyba całą polską klasykę.
Od lewej: Alina Bandrowska i Gienia Sałacka
(1950)
J.A.: Co skłoniło
Panią do wyjazdu do Anglii?
A. B.: Lepiej wyrażę to słowami jednego z moich
poematów:
Po prostu młodość i serce gorące
I szczera wiara, że dobra gra
I zakochanie w promieniach słońca
Które nie wierzy w zwycięstwo zła
Wspomnę o moim kochanym stryjku, Henryku Bandrowski
(żołnierz Armii Andersa, bohater bitwy pod Monte Cassino). Był dla mnie jak
ojciec i przez cały okres pobytu w Anglii dużo mi pomagał. Niestety, zmarł pięć
lat temu.
J.A.: Od kiedy
mieszka Pani w Kanadzie?
A. B.:
Do Kanady, do Montrealu przyjechałam w 1972 roku.
J.A.: Restauracja
"Trojka”; czy zawsze była popularna?
A. B.: W tamtych, nazwię w
"moich czasach” Trojka była czymś wyjątkowym na terenie Ameryki Północnej. Nie
mówię tutaj tylko o jedzeniu, to był swojego rodzaju symbol. Na przykład,
jeżeli ktoś z rodowitych montrealczyków pochwalił sie w pracy, że był w Trojce –
to już było coś. Robiliśmy bardzo dobry program.
Jak jest dzisiaj? Nie wiem.
J.A.: Kiedy zamierza
Pani wydać książkę dla dzieci?
A. B.:
Staram się, ale mam z tym trudności. Nie mam
smykałki do biznesu.
J.A.: Nagrała Pani trzy CD.
Proszę coś więcej na ten temat?
A. B.: Nagrałam po polsku i po
rosyjsku i o naszym Papieżu.
Mam też materiał na następne trzy
CD.
J.A.: Kiedy była Pani
ostatni raz w Winnicy i kiedy w Polsce?
A. B.:
Pięć lat temu odwiedziłam tamte strony – w 2007.
Ale wybiorę się znowu, może nawet w tym roku.
J.A.: Matka pochowana została w Winnicy.
A czy była kiedyś w Polsce?
A. B.: Kiedy mieszkałam w Polsce,
mama odwiedziła mnie dwa razy.
Potem przyjeżdżała z siostrą 1976 i
1980. W Kanadzie była tylko raz w 1985 roku. W Winnicy ma piękny pomnik opisany
po polsku.
Gienia Sałacka:
Urodziła się w Winnicy w 1947. Jej ojca Wacława, inżyniera budowy okrętów, który
w młodości spedził 10 lat w łagrach, wysłano do Leningradu, a po areszcie
wywieziono do Krasnojarska - bez prawa powrotu. Po śmierci Stalina, został
zrehabilitowany i osiadł w Erewaniu. Gienia po szkole średniej dołączyła do ojca
i ukończyła filologię perską. Zrezygnowała z wyjazdu do Iranu na placówkę
dyplomatyczną z powodu wybuchu rewolucji. Pracując w Instytucie Języków Obcych,
często tłumaczyła z języka polskiego. W latach 1968-88 odwiedzała Polskę. Do
Montrealu przybyła z córka w 1992 (matka p.Gieni i p. Aliny również miała
emigrować, lecz zmarła tydzień przed wylotem i pochowano ją w Winnicy). Pani
Gienia rozpoczęła pracę nad historią rodziny i przyjaciół, których losy
rozrzuciły po całym świecie. Jest dumna ze swojej córki.
Gienia Sałacka
Wywiad z Gienią Sałacką:
Jerzy Adamuszek: System
komunistyczny sprawił, że Pani ojciec był zmuszony pracować gdzieś daleko na
północy. Proszę coś więcej na ten temat.
Gienia Sałacka: Moj ojciec,
Sałacki Wacław, urodził się koło Winnicy w 1912. Po ukończeniu polskiej szkoły
wyjechał do Archangielska, aby spotkać się ze swoim ojcem, który był tam na
zesłaniu (dziadek jednak nie wytrzymał ciężkich warunków i wkrótce zmarł).
Ojciec tam pracował kilka lat, a potem dostał się na studia do Instytutu Budowy
Statków. Jednak został aresztowany i zesłany do łagru na 10 lat. Opowiadał
potem, że tylko dwóch przeżyło: on i jego kolega. Po
wojnie wrocił w rodzinne strony do Winnicy i poznał młodą wdowę (z
jedenastoletnią Alinką). Pobrali się
i wkrótce w trójkę wyjechali do Workuty, ponieważ skierowano go tam do pracy.
Mama zaszła w ciążę (ja) i z Alinką wróciły do Winnicy.
Po roku ojca przeniesiono blisko Leningradu (teraz
St.Petersburg). W 1949 został aresztowany i posądzony o "leningradskoje dieło”,
w którym tych ludzi oskarżyli o zamach na Stalina. Został zesłany w okolice
Krasnojarska - bez prawa powrotu. Mama tym razem nie pojechała za mężem, tylko
spakowała walizki, zabrała nas (dużą już Alinkę i mnie, dwuletnią Gienię) i
wróciła do Winnicy, do swojej siostry Broni.
J. A.: Rożnica wieku pomiędzy starszą siostrą Aliną a Panią
jest za duża, abyście się razem bawiły. Co Pani
pamięta z tamtych lat?
G. S.:
Jako dziecko, pamiętam Alinkę. Była bardzo wesoła i żywa,
lubiła słuchać głośnej muzyki i była
organizatorem zabaw, pociągała wszystkich
za sobą. Czasami czytała mi bajki i muszę powiedzieć, że robiła to
bardzo
ujmująco.
J.A.: Jak to się
stało, że wyjechała Pani do Armenii?
G. S.:
Po ukończenu szkoły średniej, wyjechałam do Erewania, gdzie pracował moj ojciec
(zmarł bardzo
młodo na zawał serca i tam jest pochowany). Najpierw zatrudniłam
się w biurze konstrukcyjnym a później
dostałam się na uniwersytet.
J. A.: Czy łatwo było się nauczyć armeńskiego?
G. S.: Po pierwsze, byłam
młoda, zdolna i interesowałam sie historią i językami obcymi - armeński
przyszedł
mi łatwo. Muszę dodać, że przecież wszyscy dookoła mówili po armeńsku.
J.A.: A dlaczego
studia filologii perskiej?
G. S.:
Jeszcze w szkole średniej interesowałam sie kulturą i historią wschodu.
Zapewne duży wływ na tę
decyzję miało sąsiedztwo Iranu i co
za tym idzie, możliwość podróżowania i pracy.
J. A.: Coś na temat Polonii w Armenii?
G. S.: W latach 1960-80 w Armenii Polakow prawie nie było
- jednostki. Nawet nie mieli polskich tłumaczy.
Kiedy zaczęli przyjeżdżać polscy turyści, czasem byłam
proszona, aby tłumaczyć. Teraz jest Ambasada Polska - a co za tym idzie,
organizowanie imprez kulturalnych, kursów języka polskiego. Kontakty z Polską
się poszerzyły.
J.A.: Kiedy zobaczyła
Pani Polskę pierwszy raz?
G. S.:
Było to w 1968 roku, kiedy pierwszy raz odwiedziłam Alinę. Byłam bardzo
wzruszona i oczarowana.
Natychmiast zauważyłam różnicę w zachowanu ludzi: w
Polsce było więcej spokoju i elegancji.
J.A.: Zdecydowała się Pani na Kanadę.
Czy to między innymi dlatego,
że siostra Alina już tu mieszkała?
G. S.:
Oczywiście chciałam być blisko siostry. Pierwszy raz
odwiedziłam Alinę w Kanadzie w 1982, a potem
razem z mamą w 1985 roku. Na
pozostanie zdecydowałam się po wyjściu za mąż. Niestety, mój mąż zmarł
trzy lata
temu.
J.A.: Żyć na emigracji po polsku – to
decyzja. Jak było u Was? Mam na
myśli Was, obie siostry.
G. S.:
Alina w Montrealu zawsze obracała się w polskim towarzystwie. Prowadziłyśmy
korespondencję w jezyku polskim, zawsze obchodziliśmy polskie
święta – czyli wszystko tak, jak robili Polacy
na Podolu.
J.A.: Samo nasuwa się
pytanie o znajomość języków: znacie ich kilka - zresztą o to zapytam już córkę,
Dianę.
G.S.: Od dzieciństwa mówiliśmy po
polsku, ukraińsku i rosyjsku. Potem uczyłam się pozostałych języków.
Po lewej: Gienia Sałacka z córką Dianą. Erewan 1992.
Po prawej: dzisiaj.
Diana Sałacka:
Urodziła się w Erewaniu w 1987. Języka polskiego nauczyła Ją
babcia, Jadwiga Bandrowska. W Montrealu mieszka od 1992. Uczęszczała do szkół:
armeńskiej, francuskiej i angielskiej – w domu rozmawiała również po polsku.
Kiedy miała osiem lat, napisała wiersz, który został opublikowany w The
Gazette. Zaraz potem wystąpiła w filmie "In the presence of mine enemies”
(W obliczu zagłady). Stworzyło to bazę do marzeń o aktorstwie i filmie. Uczyła
się tańców armeńskich, arabskich, flamenco oraz w Les Grands Ballets
Canadiens. Studiowała Nauki Społeczno-Polityczne i arabistykę na
Concordia University. Zna osiem języków. Pracuje nad filmem "Nadal bez słów”
o Polakach na Kresach Wschodnich. Odwiedza Polskę i wybrała polskość.
Diana Sałacka tańczy
flamenco.
Wywiad z Dianą Sałacką:
Jerzy Adamuszek:
Moja córka (o podobnym imieniu – Dania) urodzona w Montrealu, znajomość
polskiego zawdzięcza też swojej babci.
Tak ją babcia "wyćwiczyła”, że kiedyś
odzywała się po
polsku do każdej starszej pani. Jak było u Was w domu w
Erewaniu?
Diana Sałacka.:
Babcia
przyjechała do Erewania po moim urodzeniu. Rodzice pracowali, a ja byłam w
domu
z babcią. Mówiła do mnie tylko po polsku, czytała mi książki i opowiadała bajki,
nauczyła mnie pacierza.
Po latach zaczęłam to doceniać. Babcia zaszczepiła we
mnie polskość.
J. A.: Będąc
kilkutelnią dziewczynką w momencie przybycia do Montrealu, znała już Pani trzy
języki. Zgadza się?
D. S.:
Tak, mówiłam po polsku i mogłam też swobodnie
rozmawiać po armeńsku i rosyjsku.
J. A.: Oprócz
francuskiego i angielskiego, jakie języki jeszcze Pani zna?
D. S.:
Znam osiem języków: te w których zdobywałam edukację – angielski, francuski i
armeński, potem
polski i rosyjski oraz hiszpański, grecki i arabski.
J. A.: Tańce,
aktorstwo – kiedy zauważyła Pani, że to stało się już pasją?
D. S.:
Ponieważ zawsze lubiałam pisać - zaczęło się od napisania wiersza, którym
wygrałam konkurs.
Zagranie krotkiej sceny w amerykańskim filmie o warszawskim
getcie było tuż potem (główną rolę grał
Armin Mueller Stahllem). Poczułam wtedy,
że moje życie będzie kręcić sie wokół filmu, filmowania. Dodam,
że po studiach
znowu zaczęłam zajmować się aktorstwem w Montreal School of Performing Arts.
J.A.: Wspominała
też Pani o szkole baletowej.
D.S.
Tańczyłam w Les Grand Ballets Canadiens, oraz
flamenco i tańce arabskie.
J. A.: Była już Pani kilka razy w Polsce.
Jak się Pani czuje w kraju swoich przodków?
D. S.: Pierwszy raz
pojechalam do Polski, kiedy miałam 15 lat. Zakochałam się w kraju moich
przodków: w historii i kulturze. Tyle co przyleciałam do Kanady, wiedziałam że
tam wrócę. Poza tym cały czas moja mama i ciocia Alina
opowiadały o historii, o przeżyciach mojej babci i dziadka.
Od dawna siedzi we mnie potrzeba napisania o tym książki.
J. A.:
Ostatnio była Pani pól roku poza Kanadą...
D. S.:
Nie bylo mnie pół roku: uczyłam angielskiego w Armenii i pracowałam nad filmem
dokumentalnym,
byłam też dość dlugo w Polsce i w Niemczech. Ale zaczęłąm jeżdzić
po świecie dużo wcześniej; w czasie
studiów byłam w Grecji, a po otrzymaniu
dyplomu wyjechałam na praktykę do Libanu.
J. A.: Pracuje Pani nad filmem o Polakach na Kresach. Skąd się to wzięło?
D.S.: Jak juz wspomniałam, byłam w Polsce wiele razy. Czuję w
głębi mojego serca związek z Ojczyzną moich przodków. Trudno to uczucie opisać –
brakuje mi słów obojętnie w którym języku. Kiedyś po
obejrzeniu filmu "Katyń” Andrzeja Wajdy, przeczytałam wiersz cioci Aliny i
zdecydowałam na podstawie niego zrobic film, który zatytułowałam "Nadal bez
słów”. Jest to duży projekt, ale mam nadzieję, że zainteresuję nim kogoś, kto
mi pomoże w jego realizacji.
Tekst: Jerzy Adamuszek
Zdjęcia: Maria Jakóbiec
Multimedia: Diana Sałacka i Jerzy Peter
Filmowała Ewa Snarska
Zdjęcia czarno-białe pochodzą z
archiwum Aliny Bandrowskiej.
Wiersze Aliny Bandrowskiej
Ojczyzna
Ty jesteś od nas daleko, Polsko,
Ojczyzno moja.
Między nami sztormowe morza i obce,
kwitnące lądy.
A my, zielone listki, zerwane z
rodzinnego drzewa,
Wsadzone w żyzną, lecz obcą, nie naszą
ziemię.
Nie każdy z nas zręcznie zapuszcza
korzenie,
Nie każdy rozwija się lekko i rośnie
wysoko radośnie.
Adaptacja, rzecz trudna i niemal to
zdolność wrodzona.
I nidgy nie było zbyt łatwo nigdzie
dla nowych przybyszów.
Gdzieś bardzo daleko zielone wciąż
ciągną się pola.
Historia dała im nazwę i prawo na
język swój własny.
I dała też prawo na bardzo odrębne
tradycje,
Swój sposób myślenia różniący się
stylem od innyvh.
Ten styl bardzo inny gdzieś w głębi
serca złożony,
Ma swój specjalny charakter i rytm i
melodii kolor.
I wszystko to razem w harmonii sensu
splecione,
Nazywa się polskim sposobem myślenia i
bycia.
W tym jest historii sztuka, kapryśność
jej zmiennej natury,
Że wiatr jej sztormowy zgina, łamie i
rzuca drzewa,
A liście goni po świecie, lekkomyślnie
się bawiąc ich losem.
Prawo jej logiki dziwnej martwo nad
światem panuje.
Historia jest bardzo ciekawa, gdy ją
się czyta w cichości,
Lecz jakże w jej czynach i dziejach
zawsze zimnie okrutna.
Czy jest jakaś logika w złośliwej,
ludzkiej chciwości?
Czy jest jakiś sens w cierpieniach i
śmierci ofiar?
Ty jesteś daleko, Polsko, Ojczyzno
moja.
Między nami sztormowe morza i obce,
kwitnące lądy.
A my, listki osobne, wygnańcy wolni,
niewolni,
Wszyscy razem Tobie ślemy swoje
szczególne troski i myśli.
Ślemy Tobie swoje myśli i swoje troski
głębokie,
Zawinięte w Twoje czerwone i białe
kolory.
I kładziemy na czarnej ziemi, na
brzegu krętym Twej Wisły,
Tam zostawiamy w cichym, duchowym
skupieniu.
Znowu wracamy na miejsce, gdzie teraz
mieszkamy,
Gdzie zapuściliśmy nasze zmęczone
korzenie.
Spoglądając z nadzieją na młodą
zieloną porośl,
Podnoszącą gałęzie wesoło w wysokie,
słoneczne niebo.
Ziemia ojczysta
Dlaczego tak niepraktycznie
Wybrali nasi przodkowie
Miejsce geograficzne,
Gdzie obok silni wrogowie?
I tak już od dawnych czasów
Oni ciągle walczyli
Za wolność naszą i waszą
I tego nas nauczyli
W modlitwie schylamy głowę
Swej nie zdradzamy wiary
I tak, jak kiedyś dziadkowie,
Składamy Bogu ofiary
Zielone równe ciągną się pola
To ziemia nasza i nasza dola
Tam język płynie dzwiękiem soczystym
Kraj nazywamy Polskim ojczystym
Piosenka o Polsce
Piosenka przez morze leci
W me strony rodzinne,
Gdzie słońce jaskrawiej świeci
I wszystko jest inne.
Tam w górach strumienie czyste
I świerków jest sporo
Rzucają igły złociste
W głębokie jeziora.
Tam wieś bez chodników jeszcze
I malwy pod płotem,
A kiedy padają deszcze,
To idzie się błotem
I u każdego człowieka
Wciąż serce się ściska
Na myśl, że Polska daleko,
A jednak tak blisko
Pożegnanie z Papieżem Janem-Pawłem
II
Tłum się modli, świece płoną,
Papież jest chory, w ciężkim stanie,
A ja w Montrealu w swoim domu
Też za niego świecę zapalam..
Ludzie czekają nerwowo na placu.
Kardynał ogłasza smutnie:
"Nasz ukochany drogi Papież,
Jan-Paweł II
Odszedł do domu Ojca swojego ”.
Szok niespodzianki uderza,
Choć spodziewali się wszyscy tego,
W modlitwie była nadzieja,
Że jeszcze nie teraz, że jest odroczone...
Czy to możliwie odmienić?
Skonczyła się Jego pielgrzymka
Jego już z nami nie ma.