Andrzej Krysztofowicz - grafik, projektant.

 

Ilustracja muzyczna: Justyna Gabzdyl - fortepian.

 

Spotkanie prowadził Jerzy Adamuszek.

4 kwietnia 2016 (poniedziałek), godz. 19:00


Andrzej Krysztofowicz

Andrzej Krysztofowicz urodził się w 1951 r. Warszawie. Już w dzieciństwie zaczął malować i rysować; uczęszczał na zajęcia plastyczne do wielu ognisk. W 1970, po ukończeniu Technikum Mechaniczno-Elektrycznego trzykrotnie zdał egzaminy na Akademię Sztuk Pięknych, ale nie został przyjęty z powodu braku miejsc. Studiował na Politechnice Warszawskiej i w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Ze studentami ASP urządził w ich klubie wystawę malarstwa, włączając serię swoich obrazów inspirowaną poezjami Norwida. W 1974 r. podjął pracę z młodzieżą w Ośrodku Społeczno-Kulturalnym, gdzie projektował wystawy, dekoracje wnętrz, plakaty. W 1976 pracował w Arnhem (Holandia) w prywatnej galerii malarstwa, wystawiającej między innymi prace polskich artystów. Do Montrealu przybył w 1977 r i podjął studia na Uniwersytecie Concordia - Wydział Projekt. Graficznego, został też asystentem w galerii sztuki. Skatalogował i oprawił według norm muzealnych grafiki polskich drzeworytników z kolekcji Biblioteki Polskiej przy McGill-u. W czasie stanu wojennego ze Stowarzyszeniem Studentów Polskich - McGill drukował przemycany do Polski miesięcznik Informator (publikował w nim karykatury i ilustracje polityczne). W 1984 - 2014 prowadził Pracownię Modeli i Prototypów na Wydziale Projektowania Uniwersytetu Concordia - a od 1980 - 2007 współpracował z teatrem Groupe de la Veillee (dyr. Teo Spychalski); projekty plakatów i publikacje dla La Veillee. Założył firmę projektancką Innovative Design Ideas i współpracował z firmą Fisher Price - Juvenile Products (składane kojce i krzesełka, foteliki samochodowe i inne akcesoria). Projektował meble i elementy scenografii teatralnych. A dla innych firm: znaki firmowe, strony internetowe i literaturę reklamową dla: Strudes, Nitrex, Elk Machines, RMD 3 Engineering, Can Dom. Projektuje plakaty i katalogi na Festiwale Polskiej Kinematografii, org. przez Québec-Pologne pour les Arts. Współpracuje z Konsulatem RP w Montrealu i Ambasadą RP w Ottawie, projektując: wizytówki, foldery, broszury, bannery, kalendarze, T-Shirts, realizuje wystawy. Od wczesnych lat 80-tych fascynuje się kolarstwem, zarówno szosowym jak i górskim. Bierze udział w kilku triatlonach. Uprawia narciarstwo alpejskie i biegowe
 


Justyna Gabzdyl


Wywiad z Andrzejem Krysztofowiczem:

Jerzy Adamuszek (JA): Rozmawiając z Warszawiakiem urodzonym po wojnie, pytanie o udział rodziców w Powstaniu pojawia się automatycznie.

Andrzej Krysztofowicz (AK): Mój ojciec, Janusz Krysztofowicz, żołnierz Szarych Szeregów i Armii Krajowej (batalion „Parasol”) został zaaresztowany w Warszawie za udział w zamachu na właściciela fabryki Steyr-Werke AG. Stało się to jeszcze przed Powstaniem Warszawskim. Przesłuchiwano go i torturowano na Pawiaku, a potem wysłano do Aushwitz – a stamtąd do Mathausen-Gusen. Obóz ten wyzwoliła Armia Amerykańska w maju 45 r. i wcielono ojca na kilka miesięcy do ich Służb Wartowniczych. Do Polski wrócił w mundurze amerykańskiego żołnierza i musiał się z tym ukrywać.

JA: A historia matki?

AK: Moja mama, Irena Kojro, wraz ze swoją matką i babcią (podobnie jak ojciec, rodowite Warszawianki) w czasie Powstania zostały wysłane do obozów pracy w Niemczech. Udało im się jednak zbiec z transportu i, aż do wyzwolenia, ukrywały się w Milanówku pod Warszawą.

JA: Artyści najczęściej przejawiają swój talent już od dzieciństwa – jak było u Pana?

AK: Rysowałem i malowałem, od kiedy tylko pamiętam – a przychodziło mi to dosyć łatwo. Wszyscy twierdzili, że odziedziczyłem zdolności po ojcu. Muszę jednak przyznać, iż ojciec zawsze mnie do tego namawiał i pilnował.

JA: I egzaminy na Akademię Sztuk Pięknych, gdzie kandydatów na jedno miejsce było bardzo dużo?

AK: Trzy razy zdawałem na Wydział Wzornictwa Przemysłowego warszawskiej ASP. Na jedno miejsce było od 20 do 30 kandydatów. Za każdym zdawałem egzamin, ale z powodu braku miejsc mnie nie przyjmowano. Tak, to było trzy lata pod rząd.

JA: Jednak obracał się Pan w środowisku studenckim?

AK: Miałem przyjaciół na ASP, w Szkole Muzycznej i w Szkole Teatralnej. Zorganizowaliśmy wystawę malarstwa inspirowaną poezjami Norwida. W czasie wernisażu muzycy grali na skrzypcach, na fletach, studenci teatralni deklamowali poezje Norwida. Było to zorganizowane w stylu „happeningu”, dosyć popularnego w tamtych latach.

JA: A jak się Pan wymigał od wojska?

AK: Wojsko mnie w końcu nie chciało. Przechodząc kolejną z rzędu komisję poborową, która otrzymała wtedy wyniki badań wskazujące, iż „moje serce jest położone w pozycji poziomej” - dostałem kategorię D (była to oczywiście ewidentna pomyłka). Kiedy spytano mnie wtedy, czy mam jakieś problemy zdrowotne – od razu stwierdziłem, że mam bóle w piersiach i męczę się przy bieganiu.

JA: Jak Pan wspomina lata 70-te?

AK: Byłem bardzo zajęty i na typowe studenckie imprezowanie za dużo czasu nie miałem. Musiałem przecież uczyć się do egzaminów i studiować, by nie skończyć w wojsku. A studiowałem wtedy na Politechnice Warszawskiej, a potem na Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Równolegle przygotowywałem prace do teczki, aby dostać się na Akademię Sztuk Pięknych.

JA: A większość rozmów z kolegami prowadziła do jednego; jak załatwić jakąś sezonową pracę na tzw. zachodzie.

AK: Tak też było I ze mną. Wyjechaliśmy z kolegą na kilka miesięcy do Holandii, do pracy przy zbiorach tulipanów. Mnie jednak udało się znaleźć zatrudnienie w mieście Arnhem w galerii sztuki. Pracowałem przy remoncie galerii i przy organizowaniu wystawy pt. „Polscy malarze współcześni”. Powierzono mi wtedy nawet zrobienie plakatu na tę wystawę.

JA: Potem był kolejny krok - za ocean. Zgadza się?

AK: Po powrocie z Holandii, która była pierwszym moim prawdziwym kontaktem z tzw. „zachodem”, zacząłem zaraz starania, by odwiedzić rodzinę mojej babci mieszkającą w Montrealu. Zaprosił mnie i sponsorował mój wujek, Piotr Gruchot. Otrzymałem wizę na trzy miesiące i przyleciałem do Montrealu wiosną 1977.

JA: Jak Pan wspomina Montreal rok po Olimpiadzie w 1976?

AK: Montreal był wtedy jeszcze w okowach ciężkiej zimy. Nie znając angielskiego, ani francuskiego - obracałem się wyłącznie w polskim towarzystwie. Nie pamiętam, aby zbytnio opowiadano o Olimpiadzie. Mimo że Polacy zdobyli 26 medali (w tym 7 złotych), czasami tylko wspominano naszego złotego medalistę w pięcioboju nowoczesnym, Janusza - o dwuczłonowym nazwisku Pyciak-Peciak.

JA: Nie ciągnęło Pana do Polski?

AK: Oczywiście, że ciągnęło – i to z różnych względów. Pewnie tak, jak każdego przybyłego tutaj na wizytę. Początkowo myślałem o zarobieniu przysłowiowych paru dolarów i powrocie do kraju. Wcale nie miałem zamiaru pozostania na stałe.

JA: Czy ktoś zachęcił Pana do studiowania w Montrealu?

AK: Spotkałem polskiego pochodzenia studentkę z Wydziału Sztuki na Uniwersytecie Concordia. Zaprosiła mnie na swój wydział i oprowadziła po jego pracowniach. Wtedy właśnie dowiedziałem się, że mogę starać się o przyjęcie na uniwersytet, jako student zagraniczny. Złożyłem podanie i teczkę z pracami – tą samą, którą składałem na ASP w Warszawie. Zostałem przyjęty na drugi rok wydziału Graphic Design. Język angielskim i historią sztuki, musiałem studiować w programie pierwszego roku.

JA: Jak było wtedy z legalnym pobytem w Kanadzie?

AK: Jeżeli ktoś przyjechał do Kanady jako turysta - nie było możliwości zmiany statusu na pobyt stały. Należało opuścić Kanadę i składać papiery o pobyt stały z zewnątrz. Ja jednak po przyjęciu na Concordię dostałem tzw. wizę studencką (tymczasową, na okres studiów).

JA: Wróćmy jednak do studiów. Mając solidne podstawy z Polski, jak się Pan czuł wśród swoich amerykańskich kolegów?

AK: W rysunku i malarstwie byłem bardziej zaawansowany. Natomiast historia sztuki i przedmioty, które wymagały pisania prac i egzaminów po angielsku, początkowo miałem duże trudności.

JA: Czy mieliście wtedy polskie organizacje studenckie?

AK: Organizacja Studentów Polskich na Concordii nie była zbyt prężna i dlatego udzielałem się wtedy w podobnej na Uniwersytecie McGill. W czasie stanu wojennego z Kasią Fedorowicz, ówczesną przewodniczącą tego zrzeszenia, wydawaliśmy miesięcznik „Informator”, który był potem przemycany do Polski.

JA: Być zatrudnionym przez kanadyjski uniwersytet, to duży sukces - proszę więcej na ten temat.

AK: Najpierw dostałem pracę jako tzw. „student asystent” w Uczelnianej Galerii Sztuki (Sir George Williams Art Galleries ). Później, na podobnych zasadach, pracowałem w czasie przeprowadzki Wydziału Sztuk Pięknych do nowego budynku przy bulwarze Rene Levesque. Następnie dostałem pracę na pół etatu w Pracowni Stolarskiej Wydziału Rzeźby. W tym samym czasie organizowano Pracownię Modelarską na Wydziale Projektowania i potrzebowano kogoś do prowadzenia tej pracowni. Może wtedy właśnie moje umiejętności i dyplom z Technikum Mechanicznego w Polsce przesądziły, że zaoferowano mi tę pracę? Najpierw byłem technikiem na pół etatu, a po paru latach już na stałe. Prowadziłem tę pracownię przez następnych 30 lat.

JA: Oprócz pracy zawodowej, angażował się Pan w różnego rodzaju projekty.

AK: Na początku lat 80-tych skontaktował się ze mną dyrektor artystyczny Grupy Teatralnej La Veillee – Teo Spychalski. Zrobiłem wtedy plakat do sztuki Dostojewskiego pt. „ Idiota”. Później, przez długie lata, współpracowałem z grupą La Veillee przy różnych inscenizacjach. Przez pewien czas pracowałem też, jako główny grafik dla tej grupy. Jednocześnie rozpocząłem współpracę łącznie z prof. Krzysztofem Łąckim z firmą projektującą dla Fisher Price. Projektowaliśmy tzw. produkty „ Juvenile Products” (krzesełka składane, kojce, siodełka samochodowe i inne).

JA: I współpraca z polskim środowiskiem.

AK: Projektowałem różnego rodzaju plakaty, publikacje dla organizacji polonijnych, polskich przedsiębiorców, handlowców, polskich parafii i Kongresu Polonii Kanadyjskiej. Wiele lat temu zaprojektowałem i zbudowałem dla Parafii Św. Trójcy szopkę w stylu zakopiańskim. Współpracowałem z Konsulatem Generalnym RP w Montrealu i z Ambasadą RP w Ottawie. Współpracowałem też ze znanymi firmami o polskich korzeniach: KasBox, Nitrex, Studes, Elk Machines i inne mniejsze.

JA: Będąc w Waszym domu – oprócz wspaniale urządzonej pracowni – widziałem kilka rowerów, i to nie byle jakich.

AK: Fascynuję się kolarstwem od dawna, nawet już w Polsce jeździłem na rowerze. Miałem pewien okres przestoju – emigracja, studia, praca. Zacząłem kolarstwo szosowe w Kanadzie wieku 32 lat - a kolarstwo górskie, kiedy miałem 50 lat. Przez ponad dwadzieścia lat – gdy pozwalała na to pogoda - jeździłem rowerem do pracy na Concordię (44 km tam i z powrotem). Brałem udział w kilku triatlonach na krótkich dystansach. Moją słabą stroną jest bieganie i dlatego zawsze przegrywam z biegaczami. Fascynacja triatlonem spowodowana jest faktem, iż nasz syn, Stefan, ukończył trzy triatlony - IRONMAN, a najlepszy jego wynik był wprost oszałamiający; 11 godzin i 2 minuty! (4 km pływanie, 198 km jazda na rowerze i 42 km bieg-maraton). Jako amator znajduje się w najlepszej lidze. Jesteśmy ogromnie dumni z jego osiągnięć, zwłaszcza uwzględniając fakt, iż ma troje dzieci i wymagającą pracę.

JA: Czy będąc już na tej „upragnionej emeryturze”, będzie Pan kontynuował działalność artystyczną? Bo sportową – to na pewno!

AK: Tak naprawdę przejście na emeryturę nie było bardzo upragnione, ale raczej pewną zmianą i rozpoczęciem nowej fazy w życiu. Działalność artystyczną nadal kontynuuję i w mirę możliwości zawsze jestem gotowy do dalszych wyzwań. Sport – narty, rower - na pewno będzie zawsze na mojej liście priorytetów, bo to pasja, zdrowie, no i wielka frajda.



Relacja ze spotkania:

Już na wstępie należy podziękować rodzinie i przyjaciołom „Gościa wieczoru” za wcześniejsze przyjście i pomoc przy rozłożeniu rzeczy na stołach i ustawieniu krzeseł na sali.


Od lewej: konsul Michał Faleńczyk, Andrzej Krysztofowicz

Z parominutowym opóźnieniem rozpocząłem czytanie życiorysu Pana Andrzeja, ponieważ czekaliśmy na pianistkę, Justynę Gabzdyl, która trzy lata temu występowała już w takiej samej roli jak dzisiaj. Przybyła z wózkiem, w którym przywiozła przeurocze maleństwo, swoją córeczkę o imieniu Solange. Jedna z pań zajęła się dzieckiem a pani Justyna zasiadła za klawiaturą i poprosiła mnie o przesuwanie stron z nutami. Nie spodziewałem się takiej roli, i powiem szczerze, że trzeba przy tym być bardzo skoncentrowanym. Nie będę się chwalił, że słuchając dźwięków wydobywających się z wnętrza fortepianu czytałem nuty - ale musiałem czekać na umówiony przedtem specjalny sygnał i wtedy przewrócić kartkę. Udało się! A co pani Gabzdyl zagrała? Były dwa, ale za to dłuższe utwory: najpierw Karola Szymanowskiego - Wyspa Syren Op. 29 nr. 1, i po pierwszej części spotkania, czyli po wywiadzie, który przeprowadziłem z Panem Krysztofowiczem - Ballada F - dur Op. 38 Fryderyka Chopina. Justyna Gabzdyl zrobiła doktorat na Uniwersytecie Montrealskim i jest również bardzo znaną pianistką. Po otrzymaniu kwiatów od Pana Andrzeja i jeszcze jednych oklaskach za jej występ, pani Justyna mogła już nas opuścić – a faktycznie musiała już iść z dzieckiem do domu.


Od lewej: Lucyna Gruchot, Justyna Gabzdyl i Grażyna Mroczek

trzyma na rękach Solange, córeczkę pani Justyny.

Wracamy do Bohatera Wieczoru. Kilka lat temu rekomendował mi Go Jerzy Różycki (gość wieczoru SWN z 2009) i zaznaczył przy tym, że jest bardzo skromny, ale za to wspaniały fachowiec. Skromność Pana Andrzeja zauważyłem już dawno – a dzisiaj się przekonałem. Ale może najpierw parę słów o Jego wytrwałości i wierze w Siebie. Zdał na warszawską ASP, ale z braku miejsc się nie dostał. Wielu się poddaje - On nie. Za rok podobna sytuacja i potem jeszcze raz. Jednak znał swoją wartość i jakoś intuicyjnie wyczuł moment, kiedy spróbować jeszcze raz. Tym razem było to już w Montrealu i na innych zasadach. Ukończył studia na Concordii został tam zatrudniony. Według mnie, student-emigrant musi być naprawdę dobry, aby zostać asystentem na amerykańskiej uczelni. Pan Krysztofowicz prowadził Pracownię Makiet i Prototypów Departamentu Projektowania Wydziału Sztuk Pięknych na Uniwersytecie Concordia ponad 30 lat. A to, co pokazał na ekranie, czyli swoje prace: plakaty, afisze, znaki firmowe i różnego rodzaju pomysły, inwencje – zostanie nam w pamięci. W czasie prezentacji czasem słyszeliśmy komentarze Teo Spychalskiego, z którym Pan Andrzej rozpoczął współpracę jeszcze jako student. Po spotkaniu rozmawiałem z paroma Jego znajomymi od prawie 40 lat; każdy z nich znał prace Andrzeja, ale tylko pobieżnie. Dzisiaj mieli okazję przyjrzeć się temu dokładniej i w innych okolicznościach. Poznali dokładniej twórczość swojego przyjaciela. Był z nami obecny nowy konsul RP, pan Michał Faleńczyk. Pytany przez kilka osób o obecne przepisy konsularne odnośnie paszportów i zasad podróżowania do Polski, przyniósł zainteresowanym informacje na ten temat.


Andrzej Krysztofowicz z żoną, Lucyną (zdjęcie: Maria Jakóbiec)

Po zakończeniu wystąpienia naszego Gościa Wieczoru, otrzymał On wiązankę kwiatów od swojej żony, Lucyny Gruchot. Było oczywiście pamiątkowe zdjęcie – zresztą było ich wiele. A fotografował dzisiaj Jakub Sawicki (Maria Jakóbiec nie mogła przybyć z powodów zdrowotnych).


Lucyną.Jerzy Adamuszek

Dzisiejszą recepcję, oprócz przepysznych wypieków pani Lycyny, wzbogaciło wino przyniesione przez „Gościa Wieczoru”. Recepcją zajmowała się ich przyjaciółka, pani Grażyna Mroczek.
 

Jerzy Adamuszek

Zdjęcia: Jakub Sawicki
Multimedia: Andrzej Krysztofowicz

 

Strona internetowa firmy Innovative Design Ideas: http://www.idinet.ca/

 


 

 
 

  
 
 
 
 
 
Copyright © 2007 - Są Wśród Nas. All Rights Reserved.