Czesława Kmita (z domu
Jagiełło) - Sybiraczka,
z II Korpusem przeszła kilka obozów, a ostatni w
Indiach.
Ilustracja
muzyczna:
Duo Concertante Polonia, Henryk Maszewski - klarnet
i Radoslaw Rzepkowski - fortepian.
Spotkanie
prowadził Jerzy Adamuszek.
4
kwietnia
2013
(czwartek), godz. 19:00
(Drugim gościem wieczoru
był mąż pani Czesławy,
Bernard Kmita - prezes Polskiej
Izby Handlowej, handlowiec, działacz polonijny od ponad 70-ciu lat)
Szczęśliwe dzieciństwo dwunastoletniej Czesławy Jagiełło zakończyło się
10 lutego 1940 roku, kiedy wraz z rodzicami (Tomasz i Tekla Jagiełłowie) oraz z
trzema siostrami i bratem została wywieziona na Syberię. Straszliwa podróż w
stłoczonych wagonach pociągu towarowego - do każdego wpakowano po 10 rodzin,
trwała 2 tygodnie. Rodzinie Jagiełłów na tą długą wędrówkę musiały starczyć:
beczka konserwowanego sera, mała ilość kaszy i słoniny. Na piecykach
przygotowywano posiłki, co nie raz kończyło się zbieraniem jadła i garnków z
podłogi, spadających przy silnych wstrząsach pociągu, lecz na szczęście nikt nie
uległ poparzeniu. Przez jedno małe zakratowane okienko można było rozejrzeć się
po skutym zimą krajobrazie.
Czesława Kmita
W ten sposób
wygnańcy dotarli do Muraszi, w prowincji Kome. Na stacji kolejowej spędzili cały
dzień bez posiłku, czekając na dalsze środki transportu. Wytrzymałość psychiczna
nie wszystkim dopisywała. Jedna z kobiet rzuciła się pod pociąg, zostawiając
męża i dwóch małych synków.
Po całym dniu
stania o głodzie i chłodzie kobiety i dzieci zostały zabrane autobusami, a
mężczyzn wpakowano na otwarte ciężarówki i tak zajechali do wioski Obroczna,
niedaleko miasta Objaczewo. Rodzina Jagiełłów została ulokowana u czteroosobowej
rodziny, mieszkającej w pokoju z kuchnią. Cała rodzina Jagiełłów spała na
podłodze. Po trzech miesiącach wysłano wszystkich do łagru. Dorośli codziennie
dojeżdżali do lasu, do pracy, obowiązkowej od 16-stu do 60 lat. W czerwcu
polskie rodziny zostały przesiedlone do baraków w lesie, gdzie aż roiło się od
komarów i meszek. Próbowano bronić się przed nimi paląc ogniska, niekiedy przez
całą noc. Pieniędzy zarobionych przy wyrębie lasu starczało na opał, chleb, małe
ilości mąki, ryżu i kaszy. Latem Czesia Jagiełło razem z matką i rodzeństwem
zbierała jagody, aby potem je sprzedać dzieciom w szkole w miasteczku Objaczewo.
Wprawdzie po rocznym pobycie obecność w obozie przestała być sprawdzana, ale i
tak nie było gdzie uciec, gdyż od Polski dzieliły ich olbrzymie obszary tajgi,
przez wiele miesięcy skutej lodem.
Rodzina Jagiełło, osiedle Valivade, Indie 1943.
Od lewej: Antosia z córką Franią, Czesława, Wanda,
Zosia, Marysia, rodzice - Tekla i Tomasz
Jagiełło, syn Dominik.
W sierpniu 1941
roku ogłosili amnestię i znowu Sybiraków czekała podróż. Pokonali pieszo dystans
130 km, aż do najbliższej stacji kolejowej w Muraszi. Aby udać się do
Taszkientu, do Armii Andersa, trzeba było zapłacić za bilety. Podróż trwała 3 -
4 tygodnie i na stacjach Jagiełłowie zdobywali żywność, wymieniając suszone
jagody na kaszę i ziemniaki. Po drodze kolejarze zatrzymywali się, aby ludzie
mogli pobrać wodę i celowo skracali umówiony czas postoju. W ten sposób dużo
ludzi nie zdążyło wskoczyć z powrotem do pociągu. W takiej sytuacji znalazł się
Franek, mąż siostry Czesławy, Antosi.
Dopiero wiosną
Sybirakom udało się połączyć z Polską Armią. Zimę spędzili w Dżalal Abatu, gdzie
dotarli w dzień Wigilii. W jednopokojowym domku bez ogrzewania spędzili wieczór,
o głodzie, pijąc jedynie wodę z suszonymi jagodami. Z płaczem zaśpiewali kilka
kolęd i położyli się spać na podłodze. Rano dostali trochę mleka i chleba.
Wiosną 1942 roku,
po niezmiernie ciężkiej, trzytygodniowej podróży, w której zmarło wiele osób z
wycieńczenia, dotarli wreszcie do Blagowesczeńska, miejsca postoju 13-nastego
Pułku Wojska Polskiego. Na ziemi rosyjskiej Jagiełłowie spędzili jeszcze 3
miesiące, mieszkając w małym domku z piecykiem, a potem wraz z Armią
gen.W.Andersa, odpłynęli okrętem przez Morze Kaspijskie do Iranu, do
miejscowości Pachlevia. Ulokowani w obozie mieli zapewnione jako takie warunki,
lecz wielu z nich zapadło na różne choroby i umarło. Ci co przeżyli, zostali
przewiezieni ciężarówkami wojskowymi do obozu w Teheranie. Tutaj Czesława
zaczęła uczęszczać do szkoły i po 6-cio miesięcznym pobycie w obozie otrzymała
świadectwo ukończenia 6-tej klasy szkoły powszechnej.
Czesława Jagiełło na rowerze. Valivade, Indie.
Kolejny etap
podróży odbył się również ciężarówkami wojskowymi, a jej celem był Achwaz przy
Zatoce Perskiej. Stamtąd tułacze popłynęli okrętem do Karaczi, stolicy
dzisiejszego Pakistanu.
Obóz mieścił się za miastem i ludność cywilna została ulokowana pod namiotami.
Po kilku miesiącach została przeniesiona do Kolhapur, na wschód od Bombaju.
Dwudniowa podróż statkiem o mało nie pozbawiła życia wielu polskich rodzin -
zatoka była podminowana i kilka razy alarm wzywał pasażerów do ewentualnej
ewakuacji. Gdy statek prawie dobił do portu, rozszalała się burza, nie spotykana
w tych rejonach przeszło od stu lat. Ludzie przeczekali ją leżąc cały dzień na
pokładzie. Z Bombaju dotarli pociągiem do obozu w Valivade - koło miasta
Kolhapur. Przebywający w nim Polacy otrzymali telegram zawiadamiający ich o
burzy i byli niemalże pewni, że nikt z niej się nie uratował. Można więc sobie
wyobrazić, jak niezwykle radośnie witali przybyłych.
W Valivade, wraz z
pięcioma tysiącami Polaków rodzina Jagiełłów spędziła prawie 5lat, aż do
likwidacji obozu w 1948 roku. Nareszcie polscy tułacze mogli nacieszyć się
dobrymi warunkami, które wydawały się wręcz luksusowe po przebytych kolejnych
etapach, pełnych głodu, mrozu i chorób. W obozie, dla dorosłych, zostały
zorganizowane kursy zawodowe, a dzieci wreszcie mogły się uczyć w szkołach
podstawowych, gimnazjach i w dwóch liceach, pedagogicznym i ogólnym. Czesława
ukończyła w obozie cztery klasy gimnazjalne i jeden rok liceum. Należała też do
jednej z dwudziestu harcerskich drużyn. Do tej pory wspomina wspaniałe spotkania
przy ogniskach. Oprócz uruchomienia szkół zadbano również o bogate życie
kulturalne, działała biblioteka, świetlica i sala koncertowa. Warunki
mieszkaniowe były w miarę dobre, mieszkano w barakach, w każdym po 8 rodzin.
Gotowano na piecykach węglowych, a przydział pieniędzy starczał na zakup
żywności - chleba, ryżu i kasz. Owoce i warzywa kupowało się na targu, a odzież
w Kolhapur. Jedynie z nabyciem sukienek był kłopot, więc obozowi krawcy byli
zawaleni zamówieniami.
Zosia i Czesława Jagiełło w strojach Hindusek,
Indie 1945
W 1947 roku rozpoczęła się stopniowa likwidacja obozu. Około 400 ludzi wróciło
do Polski, a reszta wybrała różne strony świata łącznie z Australią, Meksykiem i
Dominikaną. Jagiełłowie dzięki sponsorstwu rodziny z Kanady mogli starać się o
emigrację do tego kraju. I znowu musieli wsiąść na statek, tym razem do Mombasy
w Kenii, a potem poprzez Ocean Indyjski, Morze Czerwone, Kanał Sueski i Morze
Śródziemne do Genui, do Włoch. Stamtąd już pociągiem do Marsylii i młodziutka
Czesława mogła z okien podziwiać przepiękne krajobrazy włoskie, a potem
francuskie. Po dotarciu na miejsce Jagiełłowie zamieszkali przez dwa miesiące w
obozie, a następnie zostali przeniesieni do zamku w Normandii. Tam zastało ich
potwierdzenie otrzymania pobytu stałego w Kanadzie i niezwłocznie ruszyli do
Paryża, aby załatwić potrzebne formalności. Na szczęście agent znał język
polski.
Gdy weszli na
pokład statku, który miał zawieść ich do Kanady i tym samym zakończyć ich
wieloletnią tułaczkę, napotkała ich niespodzianka. Zamiast przydzielonej im
drugiej klasy, otrzymali zakwaterowanie w pierwszej i mogli zażyć niebywałego
dla nich luksusu - śnieżnobiałej pościeli, jedzenia w restauracji przy
wspaniałej obsłudze kelnerów.
Bajkowa podróż z
Portu Le Havre do Quebec City trwała 7 dni, a potem rodzina Jagiełłów dotarła do
Montrealu, aby w nowej ojczyźnie, w Kanadzie, rozpocząć już normalne życie.
OUR JOURNEY 1939-1948. POLAND-SIBERIA-CANADA, BY TEKLA JAGIEŁŁO
(PDF)
Od lewej: Jerzy Adamuszek, Czeslawa Kmita,
Bernard Kmita - przygotowanie spotkania w Ich domu
Czesława Kmita -
wywiad
1. Jerzy Adamuszek (J. A): Pani panieńskie nazwisko Jagiełło automatycznie
przywołuje nam na myśl naszego króla. Czy jest może jakieś powiązanie?
Czesława Kmita (Cz. K.): Możliwe, że jest, ale oczywiście są to tylko domysły.
Kiedyś mój ojciec, jako 13-nastoletni chłopiec wybrał się razem ze starszymi
braćmi do wykopalisk koło góry, która dzieliła Stary Zbaraż od Zbaraża.
Pracowała tam grupa archeologów z Krakowa i byli zaskoczeni nazwiskiem chłopców
do tego stopnia, że jeden z naukowców chciał zabrać ojca do Polski i sponsorować
jego naukę i utrzymanie. Mój dziadek, ojciec taty nie dał jednak swojego
przyzwolenia.
Błogosławieństwo Papieża Jana Pawla II udzielone
w 50. rocznicę zawarcia
związku małżeńskiego przez Czesławę i Bernarda
Kmitów.
2: J. A.: Czy przed wyjściem za mąż wiedziała już Pani o Jego
skłonnościach do działalności społecznej?
CZ. K.: Zanim się pobraliśmy, to przez okres ośmiu miesięcy naszej
znajomości zdążyliśmy się dobrze poznać. Bernard mi opowiedział o swojej
działalności społecznej dla młodzieży, o klubie Tęcza, której był prezesem. Jego
zaangażowanie w sprawy publiczne bardzo mi się podobało.
3. J. A.: Byliście Państwo w tamtych latach typową wielodzietną rodziną,
mąż pracował, a Pani zajmowała sie domem i córkami. Jak maż znajdował czas dla
rodziny pomiędzy pracą i działalnością społeczną?
Czesława Jagiełło i Lech Wałęsa na Balu w Miami,
Floryda.
CZ. K.: Mój mąż, jako właściciel sklepu miał wolne tylko niedziele, które
spędzaliśmy bardzo rodzinnie, naszym letnim domku nad rzeką. Bernard uwielbiał
wycieczki samochodowe i dzięki temu cała rodzina zwiedziła wiele pięknych miejsc
w Kanadzie i w Stanach. Wyjeżdżaliśmy do Nowej Szkocji, Nowej Funlandii, na
Wyspę Księcia Edwarda, zwiedziliśmy Ontario, Vermont, poznaliśmy Nowy Jork,
New Jersey i sporo innych miast.
Bernard i Czesława Kmita, 1951
4. J. A.: W Montrealu mieszka tylko jedna Wasza córka, a gdzie reszta
rodziny?
CZ. K: Druga córka, Lidia mieszka w Stanach w Memphis, razem z mężem
Amerykaninem Philem i dziećmi - synem Shonem i córką Koriną. Trzecia, Tereska
mieszka w Toronto z mężem Raymondem i również ma syna Patryka i córkę Nadine.
Chór Lachmana. Czesława Jagiełło-Kmita pierwsza z
prawej.
5: J. A.: Przeczytałem po angielsku wspomnienia Pani rodziny z Syberii i
kolejnych kilku lat aż do przybycia do Kanady. Jaka była Pani rola w opracowaniu
tego dokumentu?
CZ. K.: Pomysł spisania wojennych przeżyć mojej rodziny zrodził się na
jubileuszu 50-lecia ślubu moich rodziców. Moja siostra Anna wpadła na pomysł
spisania po polsku naszej tułaczki, a potem ja przetłumaczyłam pamiętnik na
angielski dla rodziny, która nie potrafiła już czytać po polsku.
Czesława Kmita
dziękuje Beacie Gołembiowskiej - Nawrockiej za edycję tekstu.
Relacja ze spotkania:
Zgodnie z planem, o siódmej, „Duo Concertante Polonia” (Henryk Maszewski -
klarnet i Radosław Rzepkowski - fortepian) wprowadziło nas jednym z utworów na
klarnet Grażyny Bacewicz w prawdziwą atmosferę wieczoru. Taki sposób rozpoczęcia
spotkania zdaje egzamin i oficjalnie przywitałem gości, kiedy każdy był już na
swoim miejscu.
Pierwszy, jak się okazało dość
długi, bo trwający ponad pół godziny blok, wypełniła Pani Czesława
Jagiełło-Kmita. Opowiedziała nam w skrócie historię swojego, głównie młodego
życia. Myślę, że tylko niektóre osoby z sali nie miały możliwości poznania
prawdy o zsyłkach na Syberię. Mam na myśli pokolenie, które uczyło sie historii
w szkołach powojennej Polski. Do nich muszę - niestety - zaliczyć samego siebie.
Przy każdej możliwej okazji mówię, że dopiero było mi dane poznać historię mojej
Ojczyzny po przybyciu do Kanady w 1980 roku.
Od lewej: Henryk Maszewski, Radosław Rzepkowski
Polityka historyczna każdego kraju jest bardzo ważna w kształtowaniu opinii
publicznej i szkolnictwa. Jest prawdą, że idąc do biblioteki możemy znaleźć
wiele pozycji opisujących zsyłki - ale ilu, szczególnie młodych ludzi, to robi?
Większe prawdopodobieństwo dotarcia do dorastających mamy właśnie przez
internet. Często przypominam, że nasza strona internetowa jest jedynym miejscem
w tzw. „świecie wirtualnym”, gdzie można zasięgnąć informacji o wielu gościach
wieczoru cyklu „Są Wśród Nas”. Pozwolę sobie teraz napisać, czego doświadczyłem
podczas ostatniego pobytu w Perth, w zachodniej Australii. Kiedy pewna pani,
córka Sybiraków, dowiedziała sie o przyjeździe Polaka z Kanady, zaraz przyniosła
mi kilka książek po polsku i angielsku na temat zsyłek. Szybko je przeczytałem -
a ona zaraz dostarczyła mi kolejnych ośmiu. Musze tutaj zaznaczyć, że po wojnie
do Perth przybyło prawie 2000 Sybiraków, głównie z Indii. Uważam sie za osobę,
która w miarę zna już ten temat, ale po przeczytaniu kilkunastu kolejnych
pozycji, doszedłem do wniosku, iż jest on tak obszerny, że nie ma tutaj wyraźnej
granicy, kiedy możemy potwierdzić wystarczające poznanie tego zagadnienia. Każda
kolejna książka wnosi coś nowego.
Zsyłki były zaplanowaną akcją wyniszczenia części narodu polskiego. Jak sie
okazuje - również części wielu narodów Rosji, a potem Związku Sowieckiego i
krajów podbitych przez Rosjan. Było to typowe ludobójstwo z tym, że "klasowe".
Jest naszym obowiązkiem ciągle przypominać, że niemieccy naziści uczyli się
„rzemiosła” od komunistów sowieckich. Oba te systemy współpracowały aż do 21
czerwca 1941 roku (w tym samym bloku z silniejszych państw były również Włochy i
Japonia). Zachęcam wszystkich do obejrzenia filmu pt: "The Soviet Story", który
kilka lat temu został zamówiony i sfinansowany przez Parlament Europejski.
Historycy z kilku krajów, na czele z estońskim reżyserem, nakręcili film
dokumentalny o narodowym socjalizmie niemieckim i socjalizmie sowieckim. Cześć
parlamentarzystów europejskich walczących o pokazanie prawdy historycznej miała
na celu, aby ten niezwykle profesjonalny film oparty na faktach historycznych
był promowany nie tylko w Europie, ale i na całym świecie. Co sie potem okazało?
Otóż wydano bardzo dużo pieniędzy europejskich podatników na wyprodukowanie
rzetelnego dokumentu po to tylko, .... aby go odstawić na półkę. W zachodnim
świecie nie wolno oficjalnie mówić o dziesiątkach milionach ofiar komunizmu.
Tylko na przełomie 1932/33 komuniści sowieccy zagłodzili na śmierć ponad 7
milionów Ukraińców. Film już nie wspomina o podobnie zaplanowanym głodzie w
latach 1922/23. Szacuje się, że w sumie zginęło kilkanaście milionów tylko w
tych dwóch zaplanowanych akcjach. Żyjemy w czasach, że tzw. „elity”, które
nagłaśniają, lub pomniejszają ważne wydarzenia historyczne, w gruncie rzeczy
decydują o czym można oficjalnie mówić, a co należy przemilczeć. Podsumujmy to
zjawisko porównaniem liczb z terenu Rosji: przed rewolucja mieszkało tam trochę
ponad 100 milionów Rosjan i szacuje się, że dopiero 30 lat temu populacja Rosjan
w Rosji wróciła do tego poziomu. Wnioski należy wyciągnąć samemu!
Konsul Joanna Walasek i Czesława Jagiełło-Kmita
Kolej na drugiego Gościa Wieczoru. Przygotowane zostały dwie wersje życiorysu
Pana Kmity: krótsza na ulotkę i dłuższa na stronę internetową. Właśnie tę drugą
wersję przeczytałem, co trwało ponad dziesięć minut. A prawdę mówiąc, nie
zawiera ona wszystkiego o życiu Pana Bernarda. W pozostałej części tego bloku
zadałem mu kilka pytań z wcześniej przygotowanego zestawu do wywiadu.
Bardzo ciekawy był pokaz zdjęć z prywatnego archiwum Państwa Kmitów. Ich córka
Leona poświęciła dużo czasu, aby wybrać z kilku albumów najciekawsze zdjęcia. Na
dużym ekranie obejrzeliśmy ich w sumie ponad 110. Wiele osób przybyłych na
spotkanie, rozpoznało się na tych fotografiach. Szczególnie ciekawe były te
stare, czarno- białe. Na strony internetowe wybraliśmy tylko po kilka.
Od lewej: Leona Kmita, Beata
Golembiowska-Nawrocka, Jerzy Adamuszek, Czeslawa Jagiełło-Kmita,
Bernard Kmita, Konsul Joanna Walasek.
W ostatnim bloku wspomniałem o książkach, które przyniosła Pani Czesława:
"Polacy w Indiach - 1942 - 48" i jej wersją angielską oraz pamiętnik rodziny
Jagiełło spisany tuż po wojnie. Został on opracowany w języku polskim i potem
przetłumaczony na angielski przez Panią Czesławę. Korekty i edycji dokonały Jej
córki. Poprosiłem również o głos panią Marię Zaścińską, prezeskę fundacji
"Pomocy Dzieciom w Polsce", z którą przez cały czas współpracował Pan Kmita.
W przerwach pomiędzy blokami muzyką klasyczną na najwyższym poziomie uraczali
nas wymienieni na wstępie muzycy: Henryk Maszewski - klarnet i Radosław
Rzepkowski - fortepian. Wykonali kolejne dwa utwory G. Bacewicz - Preludium
Taneczne W. Lutosławskiego i fragment Koncertu na klarnet K. Kurpińskiego.
Na zakończenie oficjalnej części spotkania, przy akompaniamencie pana Radka,
odśpiewaliśmy Gościom Wieczoru tradycyjne "Sto Lat". Pani konsul Joanna Walasek
wręczyła im wtedy wiązankę kwiatów.
Od lewej: Radosław Rzepkowski, Bernard Kmita,
Czesława Jagiełło-Kmita,
Leona Kmita, Henryk Maszewski
Fakt, że sala Konsulatu była wypełniona po brzegi, świadczy o niezwykłej
popularności Pani Czesławy i Pana Bernarda. Po spotkaniu mogliśmy wspólnie
celebrować Ich wystąpienie przy lampce wina i innych przekąskach, które
przynieśli sami Kmitowie. Rzadko sie zdarza, aby imprezy „Są Wsród Nas” trwały
do jedenastej w nocy. A 4 kwietnia 2013 właśnie tak było.
Jerzy Adamuszek
Oprawa
multimedialna - Leona Kmita
Zdjęcia ze spotkania - Maria Jakóbiec
PRZEJŚCIE DO
STRONY BERNARDA KMITY
|